Akcja błyskawiczna

Marcin Jakimowicz

|

GN 07/2006

publikacja 08.02.2006 09:26

Karetka przyjechała na miejsce już po czterech minutach. Po chwili nadjechały pozostałe wozy, a dwanaście szpitali przygotowało sale operacyjne. Jeden z nich mógł przyjąć aż 140 osób. To mogło zdarzyć się jedynie na Śląsku. Dlaczego?

Akcja błyskawiczna Tak sprawnej akcji lekarzy i strażaków jeszcze nie widzieliśmy - dziwili się obserwatorzy. Henryk Przondziono

Lekarz Przemysław Guła, jeden z koordynatorów chorzowskiej akcji ratowniczej, widział w życiu niejedno: ratował ofiary zamachów w Izraelu, po trzęsieniach ziemi i powodziach w Turcji, Iranie i Indiach. A jednak to, co zobaczył w Katowicach, zaskoczyło go. - Tak sprawna akcja ratownicza mogła się zdarzyć jedynie na Śląsku - opowiada. Od kilku lat działa tu jedyne w Polsce Centrum Koordynacji Ratownictwa Medycznego na szczeblu wojewódzkim.

- W każdym momencie akcji wiedzieliśmy, w którym szpitalu są wolne łóżka, stoły operacyjne, stanowiska do intensywnej terapii - zachwalali lekarze pracujący przy katowickiej akcji. Jak wyglądałaby akcja ratunkowa w innym dużym polskim mieście? - Prawdopodobnie wszystkich rannych karetki zwiozłyby do najbliższego szpitala i tym samym przenieśli tam całą katastrofę - rozkładali bezradnie ręce.

Fenomenem śląskiego systemu jest to, że lokalne władze zorganizowały działania ratownicze, mimo że nie było ustawy, która to reguluje. - To, co zrobiono na Śląsku, jest unikatową rzeczą w Polsce. Nikt nie czekał na dyrektywy z Warszawy - podkreślał minister zdrowia Zbigniew Religa.

45 tysięcy akcji na rok
Od 2002 roku w Katowicach działa Wojewódzkie Centrum Koordynacji Ratownictwa Medycznego. W jego siedzibie w Komendzie Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej non stop dyżuruje kilka osób.
Mają ręce pełne roboty. W ubiegłym roku interweniowali 398 razy. - Nie są to jednak tak spektakularne akcje jak przy zawaleniu się hali wystawowej. Taka sytuacja zdarza się raz w życiu - opowiada lekarz koordynator Wojciech Brachaczek. - Na co dzień służymy pomocą pogotowiu ratunkowemu, policji, Centrum Zarządzania Kryzysowego, szpitalom. Bo do nas nie dzwonią ludzie z ulicy, ale jedynie te jednostki, które już podjęły działania, ale mają zbyt mały zasób sił i środków. Na przykład gdy jakiegoś pacjenta trzeba umieścić na oddziale intensywnej terapii, my pomagamy załatwić to miejsce. Mamy bazę danych szpitali i przekazujemy pogotowiu, gdzie jest wolne łóżko.

Sporo pracy mają również strażacy. Co roku w województwie śląskim interweniują około 45 tysięcy razy. W ogromnej większości, bo w 97 proc., są to zdarzenia, w których zagrożenia likwidowane są siłami ratowniczymi jednego powiatu. Co trzydziesta interwencja wymaga jednak zaangażowania szczebla wojewódzkiego. Oznacza to, że taka sytuacja zdarza się czasami kilka razy dziennie.

Jak to działa?
Chorzowska akcja ratownicza przebiegła błyskawicznie. Na miejsce tragedii przyjechał pierwszy ambulans, a jadący w nim lekarz został koordynatorem medycznym akcji ratowniczej. Taka jest zasada. On monitorował przebieg zdarzenia: dokonał segregacji rannych, ocenił, ile karetek ma przyjechać na miejsce, które szpitale powinny być gotowe na przyjęcie pacjentów. Informacje te przekazał dyspozytorowi stacji pogotowia w Katowicach na terenie powiatu.

To ta instytucja, do której dodzwaniamy się, wybierając numer 112, 999 czy 998. W przypadku gdy człowiek ten uzna, że zdarzenie jest tak duże, że powiat nie jest w stanie sobie z nim poradzić, zawiadamia Wojewódzkie Centrum Koordynacji Ratownictwa Medycznego. - I wtedy wkraczamy my - opowiada Wojciech Brachaczek. - Mówimy pracującemu na miejscu lekarzowi: tu masz taki a taki szpital, tyle i tyle wolnych miejsc, stąd przyjadą karetki. Fenomen polega na tym, że wspólne działania ze strażą pożarną zaczęliśmy, nie czekając, aż zapisy ustawy wejdą w życie. A działamy razem od lat. Siedzimy w jednym pomieszczeniu, przedzielonym szybą.

W tym samym momencie dostajemy informację o zdarzeniu. Razem reagujemy. Nie wchodzimy sobie w drogę, bo akcją dowodzi zawsze strażak. Decyzje podejmuje jednak, opierając się na opinii lekarza koordynatora. Na razie robimy to na zasadzie dobrej woli. Nie ma wciąż ustawy. I dlatego nie mogę oficjalnie powiedzieć, że koordynowałem tę akcję. Lepiej powiedzieć, że wspomagaliśmy działania ekip ratowniczych - opowiada Wojciech Brachaczek.

Politycy pod ścianą
Ministerstwo Zdrowia kończy prace nad ustawą o ratownictwie medycznym. Przepis sprzed pięciu lat nie wszedł w życie, bo na jego wprowadzenie w budżecie brakowało pieniędzy - tłumaczy Zbigniew Religa. W tym roku też ich zabraknie, gdyż nie przewidziano tego w projekcie budżetu. Premier Kazimierz Marcinkiewicz zapowiedział jednak, że w przyszłym roku przeznaczy na ten cel przeszło miliard złotych. Na wzór Śląska mają powstać Wojewódzkie Centra Koordynacji.

Czy są to jedynie obietnice bez pokrycia? Tym razem chyba nie. Politycy zostali postawieni przez społeczeństwo pod ścianą. Pod zawaloną ścianą chorzowskiej hali targowej. Przykład śląskiej akcji pokazał, że sprawna organizacja jest na wagę złota. Najlepiej wiedzą o tym ci, którzy ocaleli spod zgliszcz.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.