Kłótnia o Gubałówkę

Barbara Gruszka–Zych

|

GN 02/2006

publikacja 05.01.2006 11:37

– Byle do maja, bo wtedy zaczną się szkolne wycieczki i będzie ciepło – pokrzepiają się handlarze pamiątek na Gubałówce.W grudniu i w czasie ferii zimowych przez półtora miesiąca przyjeżdżają tu tłumy.

Kłótnia o Gubałówkę Józef Wolny

W styczniu Ruski – opowiadają. Dziś na stoku towarzystwo międzynarodowe. – Nie być na Gubałówce, to jakby papieża w Rzymie nie widzieć – śmieją się. – Ale turystów mniej – mówi Tomek, dorabiający sprzedażą kartek „Widok z Gubałowki”. – Dla oszczędności wchodzi na górę pieszo. Teraz można wykupić zjazd i wjazd kolejką za 14 zł. Przedtem sprzedawali karnety na cały dzień. – W połowie trasy jest wstęga – zakaz zjazdu – opowiada.

Przez kilka grudniowych dni kolejka stała, teraz ruszyła i narciarze zjeżdżają z góry wbrew zakazowi. „Trasa główna zamknięta. Przejście na własną odpowiedzialność” – widać napis. – To odstrasza narciarzy, wolą jechać do Białki czy Bukowiny, gdzie jest świetna baza, albo na Słowację. Przyjechaliśmy tu siłą rozpędu – tłumaczą turyści z Łodzi. – Ratraki nie pracują, armatki nie śnieżą, nikt nie opiekuje się trasą.

Teraz kapitalizm
O konflikcie między Polskimi Kolejami Liniowymi, od 70 lat użytkującymi stok, a Wojciechem Gąsienicą–Byrcynem, właścicielem siedmiu działek, które w pewnych miejscach w poprzek przecina trasa, rozprawia cała Polska. Nawet ci, którzy nie pasjonują się zimowym szaleństwem. –Teraz kapitalizm, rozumiem Byrcyna – mówi jedna z kobiet handlujących tu zwykle od 10 do 16 00. – O kamienice się upominają, o ziemię też mogą. Ale sprawy nie znam, jedni mówią, że Byrcynowi nie płacili dzierżawy, drudzy, że on się boi o te robaczki na stoku, bo to doktor leśnik. Ale przez to ludzi tu mniej. Dawniej wieczorami zjeżdżali, teraz zbierają się z nami.

– Przez lata traktowali źle prywatnych właścicieli, a jak się upomniał o swoje, to huzia na Byrcyna – mówią znajomi wicedyrektora TPN. – Być może liczy, że te działki zamienią na budowlane, a wtedy ich wartość wzrośnie. Podpadł niejednemu po tym, jak protestował przeciw olimpiadzie w Zakopanem.

Wojciech B. nie rozmawia
Dzwonię do Wojciecha Gąsienicy–Byrcyna do domu. Odbiera syn. Obiecuje oddzwonić, kiedy wrócą rodzice. Po kilku godzinach znów telefonuję informując, że nazajutrz jedziemy do Zakopanego i chcielibyśmy się zobaczyć. Pyta, do kiedy mam napisać materiał. Mówię, że na jutro. I nagle blokada, do następnego wieczora nikt nie podnosi słuchawki. A w wiadomościach telewizyjnych 27 grudnia właściciel działek na Gubałówce zaczyna występować jako Wojciech B. Nie chce podawania nazwiska.
Racje jego i żony Bożeny możemy poznać w wywiadzie, którego udzielił w grudniu „Tygodnikowi Podhalańskiemu”. Byrcynowie odpowiedzialnością obciążają PKP–PKL, które w poprzednim systemie całego terenu używały bezpłatnie. Dopiero od lat 90. PKL zaczęły wpłacać dzierżawę do depozytu sądowego. Naruszano prawa ich własności. W latach 1993–94 bezprawnie wkopano na ich działkach rury do śnieżenia. „Wtedy podjechała koparka i łyżką odpędzała nas z własnej działki” – czytamy. Oddali sprawę do sądu.

W kwietniu tego roku sąd uznał za bezprawne wkopanie rur i naruszanie prawa własności. Po kilku miesiącach rury zostały przez PKL wykopane, ale armatki śnieżą, skąd więc dochodzi do nich woda? – pytali właściciele działek (najpierw byli w posiadaniu dwóch, pozostałe wykupili od ciotek). Skarżą się też, że niesłusznie traktowano ich jako przeciwników narciarstwa.

5 razy drożej od Francji
W siedzibie PKL, przy Krupówkach 48, przyjmuje nas dyrektor ds. technicznych Paweł Murzyn, także fotografik. – Sytuacja jest trudna i przykra – zaznacza. Obie strony prowadzą negocjacje, ale nie mogą informować o warunkach. A kolejkę zatrzymano na kilka grudniowych dni, żeby zwrócić uwagę opinii.
– Kolejka powstała w 1938 r. jako baza dla mistrzostw świata, które miały się odbyć na początku 1939 r. – opowiada Murzyn. – Opłaty za grunty zostały wtedy uregulowane, ale zachowały się tylko dowody wpłat i książeczki, nie wpisy do ksiąg wieczystych. Przez okres PRL–u nikt się prawem własności nie przejmował, od 1989 r. zaczęliśmy płacić panu Byrcynowi dzierżawę.

Dyrektor podkreśla, że konflikt został spowodowany tym, że Urząd Miasta Zakopane w 1994 r. nie dopatrzył wszystkich warunków zgodnego z prawem wkopania rur do zaśnieżania. – Mieliśmy prawomocne pozwolenie na zainstalowanie rurociągu przeciwpożarowego na głębokości 140–170 cm pod ziemią. To ewenement, zwykle rury kładzione są płyciej. Woda płynęła nimi pod ciśnieniem, można ją było wykorzystać też w razie pożaru. Nie była, jak nam zarzucano, zabrudzona. Wielokrotnie sanepid przeprowadzał badania, a poza tym armatki mają dysze grubości włosa, więc jak mogłyby przepływać nimi jakieś zanieczyszczenia?

W 1995 r. odbyły się mediacje miasta prowadzone prze Adama Bachledę–Curusia, w wyniku których wynagrodzenie właścicielom za metr gruntu ustalono na 35 proc. ceny biletu w górę (8 zł). 5–krotnie więcej niż we Francji. W tym roku PKL przegrały sprawę o wkopanie rurociągu i naruszanie własności. Rury zostały wykopane.

– Pozostałych 30 właścicieli działek nie protestuje – mówi Murzyn. – Proponowaliśmy mu sprzedaż działek, zamianę na inne... Kiedy pytam, czy nie chodzi tu o obniżenie kosztów prywatyzacji PKL, odpowiada: – Przejście na spółkę akcyjną potrwa kilka lat, a kolejka nie powinna istnieć bez trasy. Zresztą, kiedy pan Byrcyn był dyrektorem TPN, twierdził, że to Gubałówka powinna zatrzymywać turystów przed presją na Kasprowy. Tę sprawę powinien rozwiązać parlament, stwarzając plan zagospodarowania przestrzennego miejsc tak szczególnych jak zimowa stolica kraju.

Gotowi do rozmów
W Urzędzie Miasta Zakopane rozmawiamy z sekretarzem miasta Grzegorzem Cisło. Zaznacza, że nie chce wypowiadać się na temat dokumentów, bo ich nie zna. – Jesteśmy gotowi podjąć rozmowy ze stronami, ale pod warunkiem, że któraś z nich zwróci się do nas – wyjaśnia. Przyznaje, że w 1994 r. z inicjatywy burmistrza odbyło się spotkanie w sprawie zamontowania rur z możliwością zaśnieżania Gubałowki. – Zostało spisane porozumienie, które potem niektórzy właściciele zakwestionowali, twierdząc, że ich podpisy złożone pod nim, były jedynie podpisaniem listy obecności, a nie uzgodnieniem stanowisk. I chyba na tym oparł się sąd, wydając decyzję usunięcia rur i nieograniczania prawa własności właściciela na Gubałówce.

Uważa, że to niekorzystne zdarzenie gospodarcze, które rzutuje na sytuację w mieście: – Na Gubałówce i wzdłuż drogi do niej jest wiele punktów handlowych. Choć na samej Gubałówce nadal jest mnóstwo innych wyciągów, sam zjazd zamkniętą trasą nie jest jedyną atrakcją.

Każdy ma receptę
– Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze – mówią zakopiańczycy, nie chcąc podawać nazwisk. – Albo trzeba trasę wykupić, jak to się robi w Austrii, albo zlikwidować. – Co do nas jeszcze przyciąga? – pytają. – Puchar świata? Biatlony? Pamiętają, że kiedy budowano trasę na Butorowym Wierchu, nie pytano właścicieli o zgodę. – Zjeżdżało się obok szop i psich bud. Dopiero potem ludzie się pogrodzili.

TVP informowała, że o wynagrodzenie za swoje grunty na Szymoszkowej, gdzie przebiega trasa narciarska, dopomina się też Jan Ciaptak, kiedyś świetny narciarz. Sąsiedzi z Krzeptówek ze współczuciem wspominają, że las na jego ziemi, po zezwoleniu ekologów, wycięto w jedną noc. – Każdy w kraju chce mieć receptę na Zakopane – uważa Cisło. – Cieszymy się, że do naszego 28–tysięcznego miasta przyjeżdża w sezonie około 200 tys. turystów. Wszystkie media mają tutaj swoje siedziby. Informacje sprzedają się znakomicie. To też dla nas reklama.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.