Życie po fali

ks. Janusz Gorczyca

|

GN 52/2005

publikacja 27.12.2005 13:32

Tsunami trwało zaledwie kilka minut. Wciąż jednak widać jego ślady, mimo że od tragedii minął już rok. Najtrudniej naprawić te szkody, które żywioł wyrządził w ludzkich sercach.

Życie po fali Chłopiec ze Szwecji w Zatoce Nai Young kładzie na wodę wieniec na pamiątkę ofiar tsunami. Agencja Gazeta/AP/David Longstreath

Jadąc wzdłuż wybrzeży Indii i Sri Lanki, wszędzie widzi się skutki tsunami. Fundamenty pozostałe po domach, kikuty murów, wioski z tymczasowych szałasów albo drewnianych altanek, namioty ustawione w miejscu, gdzie jeszcze przed rokiem stał dom – oto krajobraz po bitwie, w której natura kolejny raz pokazała, jakim prochem jest ludzka cywilizacja. Za każdym z tych śladów kryje się tragedia konkretnych osób.

U boku Matki
W odległości czterech godzin jazdy od Tanjavuru, w indyjskim stanie Tamil Nadu, w Vailankanni znajduje się sanktuarium Matki Bożej, nazywane azjatyckim Lourdes. Ks. Xavier, jego rektor, wspomina drugi dzień świąt Bożego Narodzenia ubiegłego roku, kiedy wielu ludzi w śmiercionośnych falach narodziło się dla nieba. Olbrzymie sanktuarium, które codziennie przyjmuje tysiące pielgrzymów, w pamiętną niedzielę również udostępniło swą przestrzeń – tym razem do składania ciał znoszonych z plaży, oddalonej o kilkaset metrów. – W Vailankanni Maryja od dawna przyciąga do siebie nie tylko katolików, ale i wyznawców innych religii – mówi rektor. – Zawsze mieliśmy wielu pielgrzymów, ale od czasu tsunami jest ich jeszcze więcej.

W pobliżu sanktuarium działa dom dla dziewcząt im. św. Jana Bosko, na czas wakacji zamieniający się w letnią szkołę biblijną. Korzystają z niej najubożsi z całej okolicy. Właśnie jest pora obiadowa. Maluchy, siedzące na tarasie, jedzą jednodaniowy posiłek, oczywiście z ryżem w roli głównej, oczywiście palcami. Za talerz służy im liść bananowca. Między dzieciakami krząta się siostra Katarzyna, salezjanka rodem z Chennai, która wraz z pomocnikami serwuje maluchom dokładkę. Taki posiłek to dla wielu z nich prawdziwy rarytas, na który nie stać ich rodziców czy krewnych.

Wystarczy, że ktoś uczyni jeden przyjazny gest, powie ciepłe słowo, uśmiechnie się, a już ma przy sobie gromadę dzieci spragnionych choćby odrobiny uczucia. Maluchy są otwarte, chętne do rozmów. Miłą atmosferę psuje jednak pytanie o tsunami, rodziców i rodzeństwo. Wtedy nagle markotnieją, a ich oczy tracą dotychczasowy blask. Alekczilvi straciła w tsunami mamę, dziadka, siostrę, jednego z braci i pięcioro dalszych krewnych. Dziś, jeśli potrafi się uśmiechać, to między innymi dzięki temu miejscu, dzięki takim ludziom jak ks. Xavier oraz s. Katarzyna.

– Zaraz po tsunami dzieci nie mogły wyjść z szoku – mówi zakonnica, tuląc sześcioletnią Vaileyanthi, której fala zabrała tatę. Po chwili podbiega do niej dziewięcioletni Adityan. Stracił oboje rodziców, więc opiekuje się nim dalsza rodzina. Chętnie przychodzi do szkoły katolickiej, by poczuć choćby odrobinę macierzyńskiej troski s. Katarzyny. Jeszcze o tym nie wie, ale zarówno on, jak i jego kolega, dwunastoletni Sadis (stracił w tsunami rodziców i rodzeństwo) oraz wiele innych dzieci z Vailankanni niebawem znajdą duchowych rodziców w odległej o trzy tysiące kilometrów Polsce. Oprócz datków pieniężnych dadzą im promień serca, pokonujący w ułamku sekundy największe nawet odległości.

Na „rajskiej” ziemi
W Peralii w pobliżu Galle na południu Sri Lanki, na bocznym torze ułożonym specjalnie do tego celu, stoją resztki „Królowej Morza”, ekspresu relacji Kolombo–Galle. W niedzielny poranek 26 grudnia 2004 jechało nim prawie 1600 pasażerów. Cudem uratowało się zaledwie 300 osób. Woda rozrzuciła wagony po okolicy, jakby były ze styropianu, a nie z żelaza. Na torach siedzą młodzi chłopcy, niby kustosze tego koszmarnego muzeum. Niraksza ma 14 lat, w tsunami stracił kilku najlepszych kolegów. Osiemnastoletni Rasanke nie ma już mamy. Osierociła pięcioro dzieci.

W rodzinie Rani i jej syna Manjuli zginęło 16 osób. – Kiedy przyszła fala, wraz z córką byłam w domu; ja zdołałam wybiec, jej już się nie udało – opowiada kobieta. – Wołała „mamo ratuj”, a ja nie mogłam nic zrobić. Po chwili dom się zawalił. Nie mogłam uratować swego dziecka! – płacze. Po cofnięciu się wody poszła z dwoma synami szukać córki. I wtedy przyszła druga fala, zabierając także synów. – Został mi tylko ten jeden – Rani z płaczem wyrywającym się z głębi serca wskazuje na Manjulę. Koszmar utraty trojga dzieci będzie ją prześladował do końca życia. A co powiedzieć o dzieciach, które oglądały śmierć rodziców?

Pozostał ból
Rifkalowi fala zabrała mamę, a tato został inwalidą. Chłopak nie lubi mówić o wydarzeniach z grudnia ubiegłego roku. Z pamięci wydobywa jedynie wspomnienie fali niszczącej wszystko, co napotkała na swej drodze. Opowiada, przygryzając wargi, nieustannie zaciskając palce. – To byli tacy sami ludzie jak my – zdobywa się wreszcie na refleksję, która zdaje się być zarazem pretensją do natury za to, że zniszczyła mu dzieciństwo. A mimo wszystko buntu w nim nie ma. – Chciałbym zostać nauczycielem matematyki. To mój ulubiony przedmiot – zwierza się pytany o marzenia. Rifkal mieszka z kuzynką Suhurią i jej rodziną. W sumie ich namiot daje schronienie 23 osobom. Poza skromnym stolikiem i kilkoma kartonami nie ma tu niczego. Miejsca musi być tyle, by każdy mógł rozłożyć ryżową matę do spania. Obozowisko w Galle składa się z kilku dużych namiotów. W środku jest studnia, a przy niej wiadra – to prowizoryczna łazienka dla prawie dwustu osób.

Przywrócić godność
Sytuacja dzieci osieroconych w tsunami często jest bardzo trudna. Niektóre są wręcz wykradane z sierocińców przez dalekich krewnych, liczących na przejęcie rządowej dotacji obiecanej dla każdej sieroty. Pojawiły się też międzynarodowe gangi, które prowadzą handel dziećmi. Wykorzystuje się je do niewolniczej pracy, w porno-biznesie, w przeróżnych oddziałach zbrojnych albo służą jako dawcy narządów. Aby uniemożliwić ów proceder, zarówno Indie, Sri Lanka, jak i sąsiednie kraje starają się zaostrzać procedury adopcyjne. Tym większe znaczenie ma działanie Caritas Polskiej, która nie chce wyrywać tych dzieci z ich środowiska kulturowego, ale pragnie pomagać tam, gdzie czują się najlepiej, czyli w rodzinnym kraju.

Przykładem takiej działalności jest Dom dla Dziewcząt im. św. Józefa w Batticaloa, na wschodzie Sri Lanki, prowadzony przez Caritas miejscowej diecezji. Warunki są tu bardzo skromne, ale atmosfera wspaniała. – Dziewczęta sporo w życiu przeszły. Tu mają świat, w którym na nowo odkrywają swą godność, mogą poczuć się kochane i akceptowane – mówi ks. Sritharan Sylvester, dyrektor ośrodka. Zapytany o znaczenie programu „Adopcja na odległość”, chwali inicjatywę polskiej Caritas za to, że nie chce zasypywać dzieci i ich rodzin rzeczami czy pieniędzmi, ale postanowiła wesprzeć starania o ich duchowy i intelektualny rozwój. Tego samego zdania jest Moorthy, siedemdziesięcioczteroletni Hindus, który pomaga ks. Sritharanowi w prowadzeniu diecezjalnej Caritas i ośrodka dla dziewcząt. Jego zdaniem, jedną z najważniejszych rzeczy, jaką robi Kościół, jest walka o godność i prawa dla dzieci, upominanie się o należytą politykę prorodzinną.

Pokolenie tsunami
Jedną z mieszkanek ośrodka w Batticaloa jest szesnastoletnia Vitika. W bezsensownej wojnie domowej straciła oboje rodziców, do przyjścia tsunami żyła więc tylko z babcią i siostrą. Teraz jej najbliższą rodziną są koleżanki z ośrodka. Wśród dziewcząt, które nie widziały tsunami, uchodzi za bohaterkę. Początkowo wciąż wypytywały ją o najdrobniejsze szczegóły, wzdychały za możliwością… zobaczenia choćby małego tsunami.

Vitika, zapytana o marzenia, przyznaje, że pragnie zostać inżynierem, by budować domy, które nie ugną się przed falą... Byleby tylko nie musiała uczyć się sama, bo w samotności nachodzą ją koszmarne wspomnienia. W takich sytuacjach zostawia książki i biegnie do koleżanek.

W raju wstawał dzień
Plaża w Batticaloa jest pusta. Turystów nie ma, a miejscowym kąpiel nie w głowie. I pomyśleć, że kiedyś tętniło tu „rajskie” życie. Specjalnie dla turystów diecezja wybudowała nawet kościół na plaży. Pozostał po nim kawałek wieży i resztki murów. Bezdomny pies, pałętający się nieopodal, przywodzi na myśl piosenkę „Pokonamy falę”. Jak to wtedy mogło wyglądać? Dobrze, że nie trzeba przeżyć tego wszystkiego, by stanąć przy ludziach, którzy ucierpieli w jednym z największych kataklizmów ludzkości ostatnich dziesięcioleci.

Przed Domem św. Józefa, w świetle wstającego poranka stoi jedna z dziewcząt, z walizką przy nodze. W dłoni trzyma torebkę foliową z logo Caritas, wypełnioną prezentami, które poprzedniego dnia otrzymała. Zaczął się weekend, więc jedzie do rodziny. Na szczęście ma jeszcze do kogo pojechać, by – jak wielokrotnie podkreśla ks. Sylvester – podzielić się ze swoimi atmosferą, którą w bursie nasiąkła przez tydzień. Tym razem do opowiadania będzie szczególnie dużo. Za niewielką, białą foliówką z czerwonym logo kryje się przecież tak wiele treści. Jakże blisko jest z Polski do Sri Lanki. To zaledwie odległość odruchu serca.

Zgubna tradycja
Dużo dzieci zginęło tylko dlatego, że nie potrafiły pływać. Sporą „winę” ponosi także jedna z rybackich tradycji. Otóż kiedy ojcowie powracają nad ranem z nocnych połowów, stęsknione dzieci wychodzą im naprzeciw, na plażę. W nagrodę, jeszcze z łodzi, tato rzuca dziecku pierwszą ze złowionych ryb. W pamiętny grudniowy poranek ubiegłego roku też cierpliwie czekały na rybę...

Rok po tragedii
Do tragedii doszło 26 grudnia 2004 r. Niespełna dwóch godzin potrzebowała fala, powstała po trzęsieniu ziemi 30 km pod powierzchnią Oceanu Indyjskiego, w okolicy Sumatry, by dotrzeć do wybrzeży Sri Lanki oraz Indii. Specjaliści szacują, że energia wyzwolona podczas podwodnego wstrząsu porównywalna była z siłą dwudziestu tysięcy bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę. Poruszona przez nią ściana wody przesuwała się z prędkością do 800 km/h (na całej swej głębokości). W Indiach zginęło 16 tys. osób, na Sri Lance – 31 tys. 3 tysiące dzieci straciło rodziców.

Adopcja na odległość
o. Zdzisław Świniarski, Caritas Polska

– Wystarczy niespełna 20 dolarów miesięcznie, czyli niecałe dwa złote dziennie, by zapewnić utrzymanie jednego dziecka w ramach programu „Adopcja na odległość”. Ze względu na skalę biedy, a także potrzebę budowania jedności, nasza pomoc powinna trafić nie tylko do pełnych sierot, ale również do półsierot oraz dzieci z pełnych rodzin, których rodzice stracili dorobek całego życia i żyją w nędzy.

s. Janet, Caritas Sri Lanka
– Tym dzieciom na całe życie pozostał ból, cierpienie, poczucie utraty najbliższych. Dobrze, że na świecie jest tak wiele ludzi o wrażliwych sercach, którzy chcą pomóc im pokonać okropne przeżycia i umożliwić start w dorosłe życie. Modlitwę „Ojcze nasz” odmawia cały chrześcijański świat. To jest niesamowite doświadczenie jedności, bliskości współczesnych uczniów Chrystusa. Pewnie, że w Polsce też są ubodzy, ale przez wyciąganie pomocnej dłoni również do ludzi na innych kontynentach wszyscy stajemy się sobie bliżsi.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.