Ruda, która nie jest ruda

Przemysław Kucharczak, Roman Tomczak, zdjęcia Henryk Przondziono

|

GN 49/2005

publikacja 29.11.2005 21:30

Kilometr pod ziemią ciągle kursują autobusy i auta terenowe. Z wysokich na pięć metrów, podziemnych hal naprawczych wytaczają się do pracy niezwykłe maszyny, podobne do wielkich potworów. Zadziwiające, jak przeciętny człowiek mało wie o tych pulsujących życiem wielkich miastach pod jego stopami.

Ruda, która nie jest ruda Ruda miedzi jest szara. Czasem widać w niej żyły chalkopirytu, który zawiera miedź, siarkę i żelazo. Henryk Przondziono

Gdzie to wszystko? W polskim zagłębiu miedziowym, pod powierzchnią miast takich jak Lubin i Polkowice. O specyfice pracy górników węglowych czasem jeszcze donoszą media. Jednak o górnikach miedziowych dużo rzadziej się pamięta. A szkoda, bo mają do opowiedzenia szalenie ciekawe historie.

Klimatyzacja na przodku
Tomek Kuziemka jest sztygarem w dziale tąpań na kopalni Polkowice-Sieroszowice. Codziennie o szóstej rano rozkłada w biurze na powierzchni mapy i przegląda raport sejsmiczny. A potem zjeżdża do pracy na poziom 800. Oprowadził po tym miejscu także dziennikarzy „Gościa”. – Tutaj nie podchodź! To jedno z miejsc, gdzie skały ze stropu mogą w każdej chwili się oberwać i spaść ci na głowę – ostrzega Tomasz. Zadzieramy głowy. Skała nad nami jest rozdarta wyraźnymi pęknięciami. Widać tam jakieś oznaczenia. – Moim zadaniem jest też znajdowanie takich miejsc i oznaczanie ich, żeby ludzie tu nie przebywali – wyjaśnia nasz przewodnik.

Maszerujemy w skwarze. Na głębokich poziomach kopalni panuje wysoka temperatura, niespełna 30 stopni Celsjusza. Wokół jakby mało tlenu. Samo chodzenie i zwiedzanie to żaden kłopot. Ale fizyczna praca w tych warunkach? – Gdybyście tu spróbowali przenieść kilka stojaków, to koszule moglibyście potem wykręcać z potu. Zapewniam was – kiwa głową Tomek.

Zza rogu słychać ryk silnika. Narasta! To stalowy „Tur 901”, ogromna maszyna do zbierania urobku. Z hukiem przetacza się przed naszymi nosami. Owiewa nas nagle podmuch gorących spalin. „Tur” to przykład postępu w komforcie pracy w miedziowych kopalniach. Operator tej maszyny nie morduje się w kurzu i upale, bo... ma w kabinie klimatyzację.

Pył jest szary
Górnicy w kopalniach węgla kamiennego wyjeżdżają z dołu czarni jak diabły. Oblepia ich tam czarny pył węglowy, który wdziera się też do płuc, a w końcu wywołuje pylicę. W kopalniach miedzi pył jest szary. Tak jak szare są skały z rudą miedzi. Górnicy chorują tu też na pylicę, jednak znacznie rzadziej niż w kopalniach węgla. Wydobyte szare skały wprost z kopalni wędrują do Zakładów Wzbogacania Rud. Tu z urobku powstaje koncentrat miedzi. A ten w końcu trafia do hut miedzi i zamienia się w miedź o najwyższych światowych parametrach.
Tutejsi górnicy wydzierają jednak ziemi nie tylko miedź. Także sól i srebro. W ilości wyprodukowanej miedzi KGHM jest na siódmym miejscu na świecie, a w ilości srebra – na drugim.

Tąpnięcie za 5 piąta
Tomasz Kuziemka wywozi nas już na powierzchnię. Jego dziadek też był górnikiem. I jego ojciec, Czesław Kuziemka. Pan Czesław prowadzi dziś życie emeryta. Z pasją wędkuje, nauczył tej sztuki nawet wnuczkę Olę, córkę Tomasza. Lata spędzone na kopalni wracają mu tylko we wspomnieniach. I o te wspomnienia go zapytaliśmy. Na kopalni „Polkowice” Czesław zatrudnił się w 1972 roku. Był mechanikiem. Kierował pod ziemią oddziałem mechanicznym. Najpierw podpatrywał starych górników i uczył się od nich. Nawet od swojego podwładnego, starszego mężczyzny, byłego wojskowego. – Ten dziadek nie uznawał słów: „Nie da się tego zrobić”. On zawsze odpowiadał: „Co się nie da?!”, szedł i robił. A my patrzeliśmy i uczyliśmy się. Minęło parę lat, „dziadek” odszedł na emeryturę, a młodzi górnicy zaczęli się uczyć właśnie od pana Czesława. Bo w górnictwie od pokoleń starsi przekazują młodszym swoją wiedzę.

Na kopalniach tworzy się w ciągu pokoleń specyficzna kultura pracy. W zagłębiu miedziowym tych pokoleń nie było jeszcze aż tak wiele, bo polscy górnicy pojawili się tutaj dopiero po wojnie. Jednak takie zjawisko chyba istnieje. – Na kopalni nie da się robić fuszerki. Jak ktoś ją robi, koledzy szybko go naprostują. Bo fuszerka na kopalni oznaczałaby stworzenie zagrożenia dla życia innych górników – mówi Tomasz Kuziemka.

Jakie jest najbardziej dramatyczne wspomnienie z kopalni emeryta Czesława Kuziemki? Pan Czesiek nie ma wątpliwości: tamta noc w 1982 roku, w którą zginął Jerzy Abel. – Tąpnięcie nastąpiło za pięć piąta, tuż przed końcem zmiany. Najpierw był potężny huk, a potem wyrzut pyłu jak tornado. Chodnikiem na naszym 21. oddziale fruwały blachy – mówi.

Zszokowani górnicy podnieśli się z ziemi. – Zanim na dół zjadą ratownicy, ktoś z górników już próbuje dostać się w rejon wypadku, żeby sprawdzić, czy ktoś tam nie został. To nasza górnicza solidarność. Ale w stropie nad nami cały czas grzmiało! Pamiętam strach, że to może się wszystko zawalić. Nikomu bym nie życzył takiego przeżycia – wspomina Czesław. – Wtedy nadsztygar powiedział zdecydowanym tonem: „Idziemy!”. Jedno słowo, które ktoś wypowie w takiej chwili, działa mobilizująco... Tacy ludzie jak tamten nadsztygar budują sobie na kopalni autorytet latami. Poszedłem, a za mną następnych kilku. Wyłączyliśmy pracujące ciągle maszyny – mówi.

Wkrótce na dole zjawił się dyrektor. Czesław złożył mu meldunek. – Gdzie masz hełm?! – zapytał dyrektor. – Nie wiem, zwiało mi – odpowiedział Czesław bez zastanowienia. W tamtym tąpnięciu jeden górnik zginął, dwóch zostało rannych. Tomasz na szczęście nie był nigdy w tak strasznych opałach. I niech tak zostanie.

Tabletka z kredy
Wspomnienia z kopalni nie zawsze są jednak dramatyczne. Górnikom od zawsze w ich ciężkiej pracy towarzyszy humor i robienie sobie dowcipów. Pan Czesław sypie takimi opowieściami jak z rękawa. Kiedyś operatora kopalnianego pojazdu potwornie rozbolała głowa. Czesław przyniósł mu małą tabletkę. Nie pomogła. – To było potężne chłopisko. Wysoki jak mój syn Tomek, ale trzy razy szerszy – mówi Czesław. „Mam cię wysłać na górę?” – zapytał wtedy. – „Nie... Tabletkę jeszcze...” – pojękiwał nieszczęśliwy mężczyzna.

Pan Czesław podszedł więc do tokarzy. „Utoczcie mi tabletki z kredy!” – powiedział. Wkrótce trzy kredowe tabletki były gotowe. Były wielkie, z naciętymi na wierzchu krzyżykami. „Tu masz dubeltowe tabletki, te ci pomogą, łykaj zaraz!” – powiedział zdecydowanie. Operator łyknął, wsiadł do wozu i cały dzień pracował. „Pomogły te wasze tabletki!” – powiedział z uśmiechem, wracając. „Bo były dubeltowe” – odpowiedział Czesiek. Kiedy operator w końcu dowiedział się, że to był dowcip, zdenerwował się. Jednak wtedy wcale nie symulował. Pomógł mu środek znany w medycynie jako „placebo”. Kiedy lekarze nie mają leku na jakieś schorzenie, mogą spróbować podać pacjentowi cokolwiek, mówiąc, że to lek. To czasem pomaga nawet w poważnych chorobach.

Bystry, nadaje się
Czesław nie bardzo chciał, żeby jego syn Tomek też był górnikiem. Ale zaakceptował to. Tomek ma córkę Olę i synka Dawida, który ma 4,5 roku. – Kim zostaniesz, jak będziesz duży? – zaczepiamy go. – Wynalazcą i mężczyzną – mówi mały. – A jeśli Dawid za 20 lat zechce zostać górnikiem? – Ja bym tego nie chciała – mówi Małgosia, żona Tomka. – Wolałabym też, żeby i mąż nie pracował na kopalni... – dodaje. Jej ojciec też był górnikiem. – Kiedy Tomek jedzie na kopalnię, ja się boję. Bo tam ciągle się coś sypie, bo może go zahaczyć pracująca ładowarka... Chyba za dużo myślę, bo mam dużo czasu. Kiedy Dawid podrośnie, spróbuję wrócić do pracy – mówi.

Ojciec i dziadek Dawida też woleliby, żeby chłopak wybrał bezpieczniejszą pracę. Ale nie są w tym tak kategoryczni jak Małgosia. Pan Czesław przygląda się bawiącemu się wnukowi. – Dawid jest bystry. Mógłby być dobrym górnikiem – mówi.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.