O dwóch mamach, co zawracają posłom głowę

Piotr Legutko

|

GN 01/2005

publikacja 03.01.2005 23:01

Elżbieta Grzesiak-Błońska i Lucyna Podhalicz wymyśliły ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w mediach. Teraz organizują forum informacji rodzicielskiej.

O dwóch mamach, co zawracają posłom głowę

Niech zgadnę: chce pan napisać o dwóch mamach, co to w przerwach między karmieniami wymyśliły ustawę o przeciwdziałaniu przemocy w mediach, zebrały 200 tys. podpisów i teraz zawracają głowę posłom. Przecież to jakaś bzdura! Elżbieta Grzesiak-Błońska patrzy na mnie bardziej z rozbawieniem niż oburzeniem, więc niezrażony odpowiadam: Dlatego, chcę o Paniach napisać… całą prawdę.

Rozmawiamy w jednej z krakowskich kawiarenek, trochę z konieczności. Siedziba Fundacji Dobre Media –­ Media bez Przemocy, którą pani Elżbieta kieruje, mieści się… w jej prywatnym mieszkaniu, a konkretnie na dysku jej osobistego komputera. Społecznicy z ruchu obywatelskiego wspierającego cały czas walkę o przyjęcie ustawy przeciwdziałającej przemocy w mediach kontaktują się – jakże by inaczej – w przestrzeni wirtualnej.

Gdy dzielę się uwagą, że wbrew pozorom jest to najsprawniejsza forma samoorganizacji społecznej, pani Elżbieta kuje żelazo póki gorące: – No właśnie, dlatego nasz najnowszy pomysł to forum wzajemnej informacji rodzicielskiej. Chcemy stworzyć w Internecie miejsce, gdzie można wymieniać zarówno rekomendacje, jak i ostrzeżenia dotyczące programów telewizyjnych i gier komputerowych. Takie fora świetnie sprawdzają się w USA.

Pilnie notuję adres: www.dobremedia.org.pl, bo pomysł zacny, ale nie daję się zbić z tropu: – A propos rodziców, z tymi dwiema mamami z Przemyśla to chyba jednak nie do końca bzdura. Tak przecież wszystko się zaczęło… – Opowiada pan bajki – ucina pani Elżbieta. Bajki? Dobrze, niech będzie bajka.

Dawno, dawno temu…
… za siedmioma górami, a konkretnie w Przemyślu, mieszkały dwie panie: Elżbieta Błońska-Grzesiak, mama dwóch synów i córeczki, oraz Lucyna Podhalicz, co dwóch synów miała. Obie panie za niespokojne duchy uchodziły wśród sąsiadów, coraz to ich w jakiejś sprawie organizując. A to w młodych, szkolnych głowach zamęt olimpijski czyniąc, a to starych koni samorządności ucząc. Jako że z mediami obyte, szczególnie zacięte obie panie były na różne bezeceństwa, co to się dzieciskom na szklanym ekranie w chałupach pokazywały. I to wcale nie w porze nocnej.

Pewnego razu (roku Pańskiego 2001) spotkały się i rada w radę postanowiły: dosyć tego, miara przemocy się przebrała, rozsyłamy wici, powołujemy komitet, zbieramy podpisy i piszemy ustawę! Jak postanowiły, tak zrobiły. Pomysł chwycił, parafie pomogły, Ksiądz Prymas pobłogosławił. Choć akcja prowadzona była praktycznie tylko w czterech województwach, bez promocji i wsparcia mediów, szybko udało się zebrać nie tylko wymagane 100 tysięcy, ale dwa razy tyle podpisów. Społeczny projekt ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w mediach trafił do Sejmu…

Gra o społeczną kontrolę
– Tu bajka się kończy, a zaczyna prawdziwe życie, ciężka praca dziesiątek anonimowych osób, które wsparły tę inicjatywę – kontynuuje pani Elżbieta. – Choć czasami mam wrażenie, że wielu środowiskom bardzo zależy na tym, by postrzegać nasz ruch jako amatorskie, płynące ze szlachetnych pobudek, acz naiwne popiskiwania gospodyń domowych – dodaje.

Prawda jest inna. Ruch współtworzą ludzie znający prawo i czujący media, tacy jak Stanisław Markowski (Kraków), Marek Bukała (Poznań), ks. Jan Oleszko (Warszawa). Prace są od początku prowadzone w sposób bardzo profesjonalny i bynajmniej nie ograniczają się do forsowania w parlamencie zakazu pokazywania na ekranie przemocy. Gra toczy się bowiem o kluczowy fragment przestrzeni publicznej, jaką zapełniają media. O to, by ta przestrzeń podlegała nie tylko regulacjom prawnym, których tak naprawdę dziś nie ma, ale przede wszystkim społecznej kontroli.

Dlatego jednym z najważniejszych celów budowanego przy okazji prac nad ustawą ruchu społecznego jest powołanie niezależnej instytucji określonej roboczo jako Komisja na rzecz Mediów bez Przemocy. Dla wielu nadawców brzmi to jak najgorsza herezja, oznacza bowiem wejście czynnika społecznego na teren zastrzeżony dla medialnego biznesu obracającego wielkimi pieniędzmi. Głosząc taką „herezję”, trzeba mieć świadomość, z kim się zadziera. W całkiem dobrej wierze inicjatorkom ruchu radzono więc: „nie idźcie za daleko, nie mówcie o wartościach, postawach, o przestrzeni publicznej, to może obudzić niepokój i narobicie sobie wrogów, poprzestańcie na ochronie milusińskich”. Nie posłuchały.

Próba milczenia
Po euforii, jaka zapanowała, gdy zebrano 200 tysięcy podpisów, przyszedł czas „próby milczenia”. Po pierwszym czytaniu (styczeń 2002 r.) przez rok nie działo się zupełnie nic. Projekt utonął w przepastnych sejmowych szufladach. Liczono zapewne, że jego inicjatorki zadowolą się tym, że „zrobiły wszystko, co było w ich mocy”, a społeczna inicjatywa ustawodawcza… pozostanie jedynie inicjatywą.

Być może tak by się stało, gdyby nie „spisek ludzi dobrej woli”, którzy postanowili, że nie odpuszczą.
– Cały czas otrzymywałyśmy sygnały od ludzi, którzy interesowali się losem projektu – podkreśla Lucyna Podhalicz. Tylko w mediach o projekcie było cicho. Niektórzy dziennikarze mówili wprost: naszym szefom nie bardzo to się podoba… – I bardzo dobrze. Nam nie zależy na rozgłosie – Panie unoszą się honorem. Obecnie prace toczą się równolegle w różnych miastach. Pani Lucyna pozostała w Przemyślu, pani Elżbieta przeniosła się do Krakowa i wzięła na siebie rolę pełnomocnika Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej.

Prace w sejmowej podkomisji toczą się niespiesznie, ale w porównaniu nawet z rokiem 2003 postęp jest ogromny. Coraz rzadziej padają żarciki o „amatorskim dokumencie, który trzeba cywilizować”. Zamiast tego toczą się poważne spory wybitnych prawników (projekt popierają m.in. prof. Zbigniew Ćwiąkalski z UJ i dr Wojciech Wąsowicz z UW). Poza komisją z inicjatywy Komitetu odbywają się konferencje i debaty przedstawiające, jak z problemem medialnej przemocy radzą sobie inne kraje UE. Co ciekawe, chyba najsprawniejszy system ochrony mają… Holendrzy. To właśnie oni czynnie wspierają inicjatorów społecznego projektu ustawy, dzieląc się z polskimi nadawcami swoimi doświadczeniami.

Misja bez końca
– Czy ta sprawa zmieniła Wasze życie? – pytam. – Moje życie się nie zmieniło…. może tylko ta inicjatywa nadała mu kierunek – odpowiada Lucyna Podhalicz. W przypadku pani Elżbiety zmiana jest poważniejsza. Koordynacja prac nad ustawą, budowanie ruchu, kierowanie fundacją pochłania ją w zupełności. Oczywiście poza wychowywaniem dzieci. – To one są najważniejsze, to od nich wszystko się zaczęło – podkreślają obie Panie. Przygotowywanie ich do rozumnego obcowania z mediami jest dla obu mam równie ważne jak przeforsowanie w Sejmie społecznego projektu ustawy.

– Czy jest jakieś słowo klucz, najważniejsze w misji, którą wypełniacie? – Chyba odpowiedzialność…. Tak, to jest kluczowa sprawa – mówi pani Elżbieta. – Z perspektywy tych trzech lat widzę, jak rośnie poczucie odpowiedzialności za przestrzeń publiczną w różnych środowiskach: u nadawców, wydawców, nawet polityków. Świetnie nam się dziś współpracuje z Konfederacją Mediów Polskich, Rzecznikiem Praw Obywatelskich i Rzecznikiem Praw Dziecka – dodaje. Nawet posłowie pracujący nad projektem w podkomisji chyba czują, że uczestniczą w czymś naprawdę ważnym.

– Czy przyjęcie ustawy uznacie za koniec Waszej misji? – W żadnym wypadku – odpowiadają zgodnie. – Media cały czas wymagają społecznej kontroli.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.