Za co lubię edukację seksualną?

Jarosław Dudała

|

GN 49/2007

publikacja 11.12.2007 17:06

To będzie tekst o seksie i procentach.

Za co lubię edukację seksualną? rys. Małgorata Wrona-Morawska

Posłanka Izabela Jaruga-Nowacka po sejmowym exposé premiera Donalda Tuska zapytała go: „Czy będzie pan odważny i zdejmie pan cenzurę, jaka od kilkunastu lat, od 15 lat, obowiązuje w polskich szkołach, dotyczącą wiedzy o życiu seksualnym człowieka, o naszej seksualności?”. Premier stwierdził w odpowiedzi, że określenie „cenzura” to zapewne figura retoryczna, bo – o ile mu wiadomo – w Polsce cenzury nie ma. Jeśli nie ma cenzury, to co jest?

Posłużmy się przyjętą przez Amerykańską Akademię Pediatrii klasyfikacją, która wyróżnia trzy typy edukacji seksualnej: A – wychowanie do czystości, B – biologiczną edukację seksualną, niepromującą zasad moralnych, i C – edukację seksualną, bazującą na wiedzy biologicznej na temat prokreacji, informacjach o rozwoju płciowym, zapobieganiu wykorzystywania seksualnego, kontroli urodzeń, aborcji i jej dostępności, a także o środkach antykoncepcyjnych.

Otóż w polskich szkołach prowadzone jest przygotowanie do życia w rodzinie, które generalnie odpowiada opisanemu wyżej typowi A. Rozumiem zatem, że posłanka Izabela Jaruga-Nowacka chciałaby, żeby w polskiej oświacie wprowadzona została edukacja typu B lub C. Zakładam nawet życzliwie, że pani poseł preferuje wersję C, bo typ B jest tak prymitywny, że chyba nie wart w ogóle dyskusji.

Co na to premier?
Donald Tusk zapewnił, że partie tworzące rząd nie chcą obyczajowej rewolucji. Stwierdził też, że zgadza się w pełni, że „poziom kultury seksualnej jest w Polsce ciągle tematem wstydliwym – wstydliwym także dlatego, że to jest ciągle niski poziom – i że tutaj także potrzebujemy pewnych europejskich standardów”.
Ciekawe, o jakie standardy chodziło panu premierowi. Zapewne polska kultura seksualna mogłaby być wyższa, a nasza edukacja seksualna nie jest doskonała. Ale są powody, aby twierdzić, że nasza edukacja seksualna nie jest wcale taka zła.

Zgodzimy się zapewne, że ważnymi wyznacznikami jej skuteczności są: liczba aborcji, procentowy udział w społeczeństwie osób żyjących z HIV/AIDS, a także odsetek zakażonych innymi chorobami, przenoszonymi drogą płciową. Jeżeli chodzi o poziom aborcji, także tych wykonywanych nielegalnie, to mieści się on w Polsce między 7 a 15 tys. rocznie.

Szacunek ten oparty jest na stosunku aborcji legalnych i nielegalnych w roku 1997, kiedy legalna była w naszym kraju aborcja z tzw. względów społecznych, czyli praktycznie na życzenie. Jeśli nawet przyjąć skrajnie, że w 38-milionowej Polsce wykonuje się aż 15 tys. aborcji rocznie, to w zaledwie 9-milionowej Szwecji liczba ta jest ponad 2 razy większa.

W 60-milionowej Francji natomiast aborcji jest rocznie przeszło 9 razy więcej niż w naszym kraju! Także odsetek osób, żyjących w Polsce z HIV/AIDS jest niższy niż w porównywanych państwach europejskich (tabela obok). Według danych z 2005 r., procent chorujących na kiłę jest w Szwecji 4 razy większy niż w Polsce, na rzeżączkę – ok. 25 razy większy, a na chlamydiozę – ponad 400 razy większy! Nawet jeśli założymy, że u części Polaków te choroby nie są zdiagnozowane, to i tak prezentowane proporcje są wstrząsające. Krótko mówiąc: Panie Premierze, jeśli chodzi Panu o standardy szwedzkie, francuskie czy brytyjskie, to nie ma za czym tak gorączkowo nadążać!

Co by było, gdyby...
Powstaje jednak pytanie: a co by było, gdyby jednak wprowadzić w Polsce taką oświatę seksualną jak np. w Wielkiej Brytanii. Może byłoby jeszcze lepiej? Odpowiedź daje porównanie sytuacji w Wielkiej Brytanii i w USA. Dlaczego akurat tam? Dlatego że w pierwszym z tych krajów konsekwentnie prowadzona jest edukacja seksualna typu B lub C, natomiast w USA władze publiczne zdały sobie sprawę z nieskuteczności takiej edukacji i zaczęły finansować programy promujące wśród młodzieży seksualną abstynencję przedmałżeńską (typ A, podobny do polskiego przygotowania do życia w rodzinie).

Wnioski? „66-procentowy spadek ciąż u niezamężnych nastolatek między rokiem 1991 a 1995 (w USA – przyp. JD) przypisuje się wzrostowi zachowań abstynenckich. 53-procentowy spadek w liczbie ciąż nieletnich między rokiem 1991 a 2001 przypisuje się zmianom w zachowaniach seksualnych, włączając w to abstynencję. Ale jak dotąd rząd Wielkiej Brytanii zdaje się nie zauważać tak uderzających dowodów” – napisał cytowany przez pro-life.pl brytyjski naukowiec dr T. Stammers. W Wielkiej Brytanii w ostatnich latach rósł odsetek aborcji u nastolatek. Coraz więcej było też przypadków zakażeń chlamydiozą.
Wniosek dla Polski: zostańmy przy przygotowaniu do życia w rodzinie. Bo jak zaczniemy eksperymentować z „europejskimi standardami”, to odkręcenie tego będzie kosztowało sporo czasu i pieniędzy.

Dane statystyczne za: www.pro-life.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.