Nauczanie przez klikanie

Tomasz Rożek, doktor fizyki, dziennikarz naukowy, stały współpracownik Radia eM

|

GN 18/2007

publikacja 04.05.2007 12:57

Każdy może dziś znaleźć się na pokładzie stacji kosmicznej, zanurkować w Wielkiej Rafie Koralowej lub badać inne planety. Jak? Wystarczą tylko dobre łącza internetowe i… otwarta głowa.

Nauczanie przez klikanie Pionierem w nauczaniu na odległość była Australia, dawniej przez radio, dziś przez Internet. Robert Essel NYC/CORBIS

O tym, że sam podręcznik to do nauki stanowczo za mało, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Pokazy, doświadczenia, w końcu lekcje na komputerze – nawet z przedmiotów, które z informatyką nie mają nic wspólnego – to standard. Prawdziwa rewolucja dopiero się jednak zaczyna. Wkrótce miejscem nauki może się stać cyberprzestrzeń, a nie tak jak dzisiaj – szkoła.

Szkoła przez radio
Pionierem w niestandardowym nauczaniu jest Australia. I bynajmniej nie dlatego, że kiedyś uważano je za bardziej skuteczne. Po prostu standardowe metody nauczania pozbawiłyby możliwości edukacji wielu młodych Australijczyków. Australia jest najsłabiej zaludnionym państwem świata. Średnio na kilometr kwadratowy przypada tutaj 2,5 osoby.

Dla porównania w Polsce na tej samej powierzchni mieszkają średnio 122 osoby. 75 proc. ludności Australii mieszka na 5 proc. jej powierzchni, w zaledwie kilku największych miastach. W nich system edukacji przypomina ten, który realizuje się w USA, co jednak zrobić z dziećmi, które mieszkają bardzo daleko od skupisk ludzkich?

Dla nich dojazd do szkoły byłby niemożliwy, dlatego już na początku lat 50. XX wieku uruchomiono tzw. School of the Air – czyli szkołę przez radio. W ten sposób możliwa stała się edukacja podstawowa i średnia. W takiej radiowej szkole, nauczyciel prowadził lekcję w studiu, a dzieci w swoich domach słuchały jej przy odbiornikach. Od kilku lat większość szkół zamieniła fale ultrakrótkie na łączność satelitarną, a coraz częściej na szerokopasmową łączność internetową.

To rozwiązanie pozwala transmitować nie tylko dźwięk, ale także obraz. Skalę przedsięwzięcia najlepiej widać na konkretnych liczbach. Szkoły radiowe mieszczą się we wszystkich większych miastach, leżących w centralnej Australii. Jeden z takich ośrodków znajduje się w Alice Springs. Obecnie na odległość w szkole podstawowej uczy się tam 120 uczniów, którzy mieszkają na terenie miliona kilometrów kwadratowych. To aż trzykrotnie większa powierzchnia niż terytorium Polski!

NASA pyta uczniów
Otwarcie School of the Air było w Australii podyktowane koniecznością, ale niestandardowe metody nauczania wprowadza się coraz częściej także tam, gdzie teoretycznie wystarczyłaby klasa, biurko i tablica. Po co? Bo zaskakujące metody są efektywne, łatwiej nimi zainteresować uczniów, a przekazana wiedza dłużej jest przez nich zapamiętywana. Kilka lat temu NASA uruchomiła program „Red Rover Goes to Mars”. Był dedykowany uczniom z całego świata i dotyczył wyboru optymalnego miejsca lądowania przyszłej sondy marsjańskiej. To nie była tylko zabawa.

Naukowcy z NASA na poważnie przyglądali się nadesłanym z całego świata lokalizacjom. Główną nagrodą była wizyta w kwaterze głównej Amerykańskiej Agencji Kosmicznej. Polscy uczniowie w tej konkurencji zajęli bardzo wysokie miejsca. Mniej więcej w tym samym czasie uczniowie z całego świata mogli porozmawiać z kosmonautami, znajdującymi się na Orbitalnej Stacji Kosmicznej Alpha. Tym razem nie było trudnych eliminacji, ale warunkiem przystąpienia do konkursu było posiadanie własnego – nawet amatorskiego – nadajnika radiowego.

Przygotowania miały trwać kilka tygodni. W tym czasie nauczyciele różnych przedmiotów mieli przeprowadzić w klasach zajęcia związane z tematyką kosmiczną. Był to warunek postawiony przez NASA. W formularzu aplikacyjnym trzeba było dokładnie wyszczególnić plan i tematykę zajęć. Agencja chciała, by zaledwie kilka minut rozmowy z kosmonautą było poprzedzone solidnym przygotowaniem teoretycznym. Bynajmniej nie dlatego, że wymagała tego rozmowa, ale by zdobyte w ten sposób wiadomości pozostały jak najdłużej w młodych głowach. Po kilku tygodniach przygotowań i rozmowie z kimś, kto znajduje się około 400 km nad głowami uczniów, zainteresowanie naukami ścisłymi, a tematami kosmicznymi w szczególności, gwarantowane.

Program nieco podobny do tego uruchomionego kiedyś przez NASA prowadzi teraz kwatera główna Great Barrier Reef Marine Park Authority, organu zarządzającego parkiem narodowym Wielkiej Rafy Koralowej. Znajdujący się w miasteczku Townsville, na wschodnim wybrzeżu Australii, ośrodek edukacyjny umożliwia uczestniczenie w lekcjach uczniom z całego świata. Przy czym wcale nie trzeba pojawiać się w Townsville osobiście. Uczniowie łączą się z ośrodkiem za pomocą łączy satelitarnych. Warunkiem, który szkoła musi spełnić, jest więc dostęp do sprzętu umożliwiającego przeprowadzanie wideokonferencji. No i jeszcze jedno, lekcja prowadzona jest po angielsku.

– Najczęściej łączą się z nami dwie szkoły – powiedział mi Fred Nucifora, osoba odpowiedzialna za komunikację i edukację w ośrodku. – Dla nas nie ma znaczenia przesunięcie czasowe – dodał. Udział w lekcji nic nie kosztuje. Uczniowie rozmawiają, a właściwie zadają pytania nurkowi, który znajduje się w Townsville pod wodą. To on objaśnia, pokazuje i tłumaczy na konkretnych przykładach. Gdy uczniowie pytają o powody obumierania koralowców, nurek, tłumacząc, pokazuje, jak obumarły koral wygląda. To, że zapamiętają tak udzieloną odpowiedź, jest pewne jak w banku. Równocześnie na pewno poczują się zmotywowani do nauki języka angielskiego. Mają też niepowtarzalną okazję do skonfrontowania swojej wiedzy z wiedzą rówieśników z innej szkoły, być może znajdującej się po drugiej stroni kuli ziemskiej.

Laboratorium w domu
Coraz częściej nie ma różnicy, czy mieszka się w sąsiedztwie, czy w odległości tysięcy kilometrów od siebie. Duże agencje kosmiczne łączą ze sobą największe teleskopy i udostępniają zbierane przez nie dane on-line. To samo dotyczy badań satelitarnych. Nauczyciel fizyki może pokazać na lekcji, jak wygląda analiza nadesłanych z kosmosu zdjęć. Nie tylko o edukację tutaj chodzi. Z jednej strony coraz dokładniejsze badania kosmosu wymagają rejestrowania coraz większej ilości danych.

Orbitalny teleskop Hubble’a codziennie robi tyle zdjęć, że można by nimi wypełnić pięć encyklopedii. Jeden człowiek, a nawet grupa ludzi nie jest w stanie wszystkich zebranych w ten sposób informacji nawet przejrzeć, nie mówiąc już o ich analizie czy odpowiedniej interpretacji. Z drugiej strony ci, którzy długie lata spędzili na analizie zdjęć czy wykresów, mogą mieć kłopot z niestandardowym podejściem do swojej dziedziny. Tymczasem osoba z zewnątrz takich kłopotów nie ma. Im więcej oczu będzie patrzyło w niebo, tym większa szansa, że coś zobaczą.

W końcu nie raz zdarzało się, że amatorzy odkrywali coś, czego nie mogli dopatrzyć się specjaliści. Tak samo jak astronomowie od jakiegoś czasu postępują klimatolodzy. Z Internetu można ściągnąć specjalny program, który stojący w domu komputer zamieni w małe laboratorium klimatologiczne. Nie dość, że pomoże to sprawniej przeprowadzić skomplikowane analizy naukowe, to na dodatek może wzbudzić w młodym człowieku zainteresowanie nauką. Odkrywcą może zostać każdy. Jeszcze nigdy szanse na edukację nie były tak wyrównane. I jak nigdy wcześniej wszystko zależy od determinacji i pracowitości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.