03.03.2022 00:00 GN 9/2022
publikacja 03.03.2022 00:00
- Cudem udało mi się wrócić. Jedziesz, widzisz uciekającą na rowerze Ukrainkę z dzieckiem w foteliku i pęka ci serce - opowiada Paweł Bębenek, ceniony kompozytor muzyki liturgicznej, którego wojna zastała w Kijowie.
henryk przondziono /foto gość
Marcin Jakimowicz: „Dużo pięknych dźwięków czeka nas z pięknie śpiewającymi ludźmi!” – napisałeś na Facebooku, oznaczając Wyższy Instytut Nauk Religijnych św. Tomasza z Akwinu w Kijowie. Zamiast nich rozległ się huk eksplozji…
Paweł Bębenek: Pojechałem na Ukrainę, bo wielokrotnie tam bywałem. Mam tam wielu przyjaciół. Dźwięki rzeczywiście nie popłynęły, ale w Kijowie po raz pierwszy usłyszałem coś nowego, odkryłem nową dynamikę w muzyce: pianissimo fortissimo.
Krzycząca cisza?
Cisza tak do bólu przejmująca, tak głęboka, pełna pokoju, dźwięków, że aż głośna. Cisza jest w muzyce zawsze ogromną przestrzenią retoryki, ale nigdy nie usłyszałem takiej jak w Kijowie. Poleciałem na zaproszenie braci dominikanów (w klasztorze mieszka trzech Polaków), którzy organizowali planowane od miesięcy warsztaty muzyczne. Zresztą nie pierwszy raz, bo znakomici śpiewacy z całej Ukrainy (wielu moich dobrych znajomych) spotykało się już wcześniej. Mieliśmy modlić się śpiewem. Sama muzyka przynosi pocieszenie, a ja po to jechałem. Bardzo cieszyłem się, że mogę się z nimi modlić, bo muzyka niesie dużo pokoju i nadziei.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.