Sukces porażki w Budapeszcie

Piotr Sacha

|

GN 50/2021

publikacja 16.12.2021 00:00

Po 37 godzinach podróży Polacy ruszyli dwukonnymi karetami do hotelu. Na krótki nocleg przed historycznym meczem.

Reprezentacja Polski w Krakowie przed wyjazdem na mecz do Budapesztu,  grudzień 1921. Reprezentacja Polski w Krakowie przed wyjazdem na mecz do Budapesztu, grudzień 1921.
narodowe archiwum cyfrowe

Sto lat temu, 18 grudnia 1921 roku, piłkarska reprezentacja Polski pierwszy raz rozegrała mecz międzypaństwowy. Dwa dni wcześniej na pograniczu austriacko-węgierskim zakończył się plebiscyt, w wyniku którego miasto Sopron przyłączono do Węgier. Stąd w Budapeszcie powiewało morze flag narodowych. Miejscowy stadion cieszył się opinią jednego z najlepszych na kontynencie (pisano: „murawa jak stół bilardowy”). A o węgierskiej publiczności krążyła opinia, którą subtelnie wyraził pewien dziennikarz: „z natury swej bardzo impulsywna”. Chwilę przed czternastą polska reprezentacja stanęła naprzeciw potężnych bratanków”. Dowodem potęgi Węgrów było rozbicie dopiero co doświadczonych drużyn Niemiec i Szwecji. Zwycięstwo polskich piłkarzy właściwie graniczyło z cudem. Nie tylko z powodów sportowych.

2 miesiące do meczu: Cracovia

W październiku 1921 r. pierwsze rozgrywki o mistrzostwo Polski są na finiszu. Jeszcze nie mają formuły ligowej jak dziś, ale budzą spore emocje. Kolejne kluby nad Wisłą powstają jak grzyby po deszczu. Mistrzem zostaje Cracovia, która w tym czasie rusza w krótkie tournée na Węgry. Radzi sobie świetnie z teoretycznie silniejszymi jedenastkami. Polski Związek Piłki Nożnej istnieje od dwóch lat, lecz nie należy jeszcze do FIFA, co utrudnia poszukiwania pierwszego rywala dla naszej reprezentacji.

Biało-Czerwoni mieli zadebiutować rok wcześniej. Już w kwietniu 1920 r. PZPN wytypował szeroki skład „reprezentatywki”, jak nazywano w dwudziestoleciu międzywojennym naszą kadrę. Zbliżała się olimpiada w Antwerpii. O występie Polacy mogli jednak tylko marzyć. W dniu rozpoczęcia igrzysk Wojsko Polskie odpierało pod Warszawą atak Sowietów. Zresztą w wojnie polsko-bolszewickiej brało udział wielu piłkarzy, w tym porucznik Stefan Loth (rezerwowy w spotkaniu z Węgrami pół roku przed meczem otrzymał Virtuti Militari). Z bolszewikami walczył też kapitan Józef Szkolnikowski. To z kolei selekcjoner tamtej historycznej drużyny. Jako szef Wydziału Gier PZPN miał złożyć najlepszy z możliwych skład na mecz w Budapeszcie. I jeszcze wytypować najlepszego trenera.

18 listopada zarząd PZPN zatwierdził, że trenerem reprezentacji będzie Węgier Imre Pozsonyi, szkolący Cracovię. Nie eksperymentowano też przy wyborze pierwszej jedenastki. Powołania dostało aż siedmiu zawodników Cracovii. Na początku grudnia o zbliżającym się meczu robiło się coraz głośniej. W prasie pojawiały się artykuły przypominające zasady gry w piłkę nożną.

2 dni do meczu: pociąg

Polacy wyruszyli do Budapesztu z Krakowa w piątek przed południem. Pozostały dwie doby do pierwszego gwizdka czechosłowackiego sędziego. Wsiadali do pociągu (do wagonów niższych klas) w znakomitych nastrojach. „W drodze uprzyjemniano sobie chwile dyskusjami metafizycznymi nad »szczęściem« w footballu. Kuchar jednak wolał szanować swą prawą nogę, pozostając stale bez trzewika. Bacz opowiadał o swoich nowych rekordach 7 m. w wyż (w hotelu), Einbacher o swoich wydatkach” – notował na przejściu z Czechosłowacją Henryk Leser, redaktor naczelny „Tygodnika Sportowego”.

„W pociągu pasowaliśmy na rycerzy nowicjuszów w drużynie. I to było śmieszne, bo zwyczajowe klapsy musieli oberwać wszyscy, jako że każdy z nas był nowicjuszem, bo to była w ogóle pierwsza reprezentacja Polski” – wspominał po latach Wacław Kuchar w książce Jacka Bryla.

Dobry humor piłkarzy oraz ekipy im towarzyszącej zgasł, gdy na jaw wyszła awaria parowozu na stacji w Trenczynie. Czekał ich półtoragodzinny postój. Nie zdążyli na zaplanowaną przesiadkę w Leopoldovie. „Ponieważ na następny pociąg trzeba było czekać 5 godzin, przeto zmęczona wiara położyła się pokotem w »czekarni« na ławkach, na stole i na ziemi, by choć trochę wyciągnąć kości” – czytali później w wigilijnym wydaniu „Przeglądu Sportowego” rodacy. Po serii przesiadek „reprezentatywka” na peronie w Budapeszcie zjawiła się, kiedy wskazówki polskich zegarków pokazywały północ (na Węgrzech była 23.00). Po 37 godzinach podróży przemarznięci, głodni i senni Polacy ruszyli dwukonnymi karetami do hotelu.

2 godziny do meczu: chłód

„Obiad o godz. 12.30, z którego drużyna automo­bilami udała się na sławne boisko M.T.K. »Hungaria«” – donosi z Budapesztu naczelny „Tygodnika Sportowego”. W niedzielę o 13.45 zmęczeni wciąż podróżą Polacy wychodzą na murawę. Kolacja w środku nocy, wczesna pobudka, obiad właściwie tuż przed wejściem do szatni... Wszystko dzieje się zbyt szybko. I osłabia morale drużyny. Nie pomaga przemowa trenera, który krótko przed meczem polecił grać „ambitnie, ale po dżentelmeńsku”. Józef Kałuża, czyli król strzelców rozgrywek ligowych, tego dnia obudził się z gorączką. Ludwik Gintel, który siedem lat później również zostanie królem strzelców, żalił się na bóle żołądka. Nawet Wacław Kuchar, superstrzelec Pogoni Lwów, w meczu z Węgrami nie wyróżnił się niczym szczególnym.

Pogoda również nie skłania do optymizmu. Potworny chłód, a do tego deszcz. Kiepska aura sprawia, że na stadion dociera mniej widzów, niż się spodziewano – nieco ponad 10 tysięcy. A może to nie aura, lecz klasa rywala zniechęca Węgrów do udziału w debiucie naszej kadry?

Mecz: 1:0

Sto lat temu kibice w Polsce zdani byli na sportową relację w formie tekstu w prasie. Pierwsza transmisja radiowa z meczu to rok 1929. Początek historycznych zawodów nie wyglądał źle. Otwieramy „Tygodnik Sportowy” dzień przed Wigilią A.D. 1921. Relacjonuje Henryk Leser: „Zaczynają Węgry. Hands Synowca, wolny. Gintel odbija do Kuchara, rzut w stronę bramki. Pierwszy wy­rzut z bramki Węgier. Gra na połowie boiska. Tempo szybkie. Piękna kombinacja Polski w 4 min. rozbita przez Mandla. W 6 min. po kilku krótkich podaniach strzela pięknie i ostro Szabo. Loth wspaniałą robinsonadą chwyta ten pierwszy strzał na bramkę”. Niestety, potem Polakom gra zupełnie się nie klei. Z kolei Węgrzy bez paru czołowych graczy nie czują potrzeby, by przyspieszyć tempo. Strzelają gola w 17. minucie. Kontrolują sytuację na boisku.

90 minut gry trafnie podsumował dziennikarz węgierskiego pisma „Virradat”: „Oglądanie zawodów polsko-węgierskich nie wywołało zachwytu”. Choć Polacy przegrali i to – co jasno wynika z relacji prasowych sprzed stu lat – po kiepskiej grze, głosy w kraju były mniej więcej takie jak w „Przeglądzie Sportowym” (nr 32/1921): „Sukces polskiego sportu piłki nożnej w Budapeszcie”.

Wynik z pewnością był lepszy od samej gry Polaków. „Wynikiem tym zdobyliśmy drogę na Zachód. Bez względu na dyspozycję obu drużyn, bez względu na obni­żony nieco poziom gry obu reprezentacji, cyfry 1:0 obleciały już cały świat sportowy i stanowią historyczny dokument, którego nikt i nic nie zdoła obalić” – donosił „Tygodnik Sportowy”. A jeden z dziennikarzy gazety poszedł jeszcze o krok dalej, pisząc: „Przez wynik ten doprowadziliśmy do tego, że od razu stajemy się państwem, z którym zagranica w sporcie piłki nożnej liczyć się musi”.

20 lat po meczu: getto

W okolicach 18 grudnia 1941 r. (nieznana jest dokładna data) pijany gestapowiec zastrzelił Leona Sperlinga, lewoskrzydłowego mistrza dryblingu, nazywanego na boisku Muniem. Sperling trafił do getta we Lwowie. Inny zawodnik pochodzenia żydowskiego rok później zginął w Auschwitz. To reprezentacyjny napastnik Marian Einbacher. Z 13 piłkarzy i trenera czasów powojennych dożyła połowa „reprezentatywki”.

Jeśli wskazywać bohatera meczu sprzed stu lat, byłby nim 21-letni bramkarz Jan Loth. Oto opinia na jego temat węgierskiej gazety „Virradat”: „Od całej powodzi piłek bronił się często z brawurą, nieraz ze szczęściem”. Młodszy z braci Lothów grał też w tenisa. I był rekordzistą kraju w biegowej sztafecie 4 razy 400 metrów. Przeszedł do historii jako jedyny Polak, który stanął w reprezentacyjnej bramce, a w kolejnych meczach zagrał w roli napastnika. Zmarł młodo na gruźlicę.

Wspomniany już Wacław Kuchar w stroju reprezentacji Polski wystąpił w czterech dyscyplinach – piłce nożnej, lekkoatletyce, hokeju na lodzie i łyżwiarstwie szybkim. W każdej był mistrzem Polski i rekordzistą. Jako podporucznik bronił Lwowa w wojnie polsko-ukraińskiej. Z bolszewikami starł się w szeregach 5. Lwowskiego Pułku Artylerii Polowej. Po wojnie krótko był trenerem piłkarskiej reprezentacji. Po wielu, wielu latach Kuchar zapytany o to, czy był kiedyś szczęśliwy, bardzo się zdziwił. – Ja zawsze byłem szczęśliwy. Naprawdę! – odpowiedział bez namysłu. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.