Polska wypadła chyba zbyt przekonująco podczas wysłuchania w Radzie UE. Już następnego dnia wiceszef Komisji Europejskiej, nie czekając na rozstrzygnięcie krajów członkowskich, otrzymał zgodę na przeniesienie sporu z Polską do Trybunału Sprawiedliwości.
Premier Mateusz Morawiecki, przedstawiciel RP przy UE Andrzej Sadoś i wiceminister spraw zagranicznych Konrad Szymański w drodze na obrady szczytu UE w Brukseli.
Marcin Kmieciński /PAP
Po raz pierwszy w historii miało miejsce wysłuchanie kraju członkowskiego, wobec którego wszczęto procedurę ze słynnego już art. 7 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Był to kolejny etap tej procedury, którą Komisja Europejska uruchomiła przeciwko Polsce z powodu zastrzeżeń wobec reformy sądownictwa i groźby – jej zdaniem – „poważnego naruszenia praworządności”. Etap, o który wnioskowała sama Komisja. Etap, który ma swój ciąg dalszy, tzn. głosowanie w Radzie UE. Dlaczego Frans Timmermans, wiceprzewodniczący KE, postanowił nie czekać na rozstrzygnięcie w Radzie, choć sam wnioskował o wysłuchanie Polski na tym forum?
Wysłuchanie czy przesłuchanie?
Przypomnijmy, że 7 czerwca doszło do spotkania ambasadorów państw członkowskich, którzy mieli przygotowywać spotkanie Rady ds. Ogólnych (w tym formacie spotkają się ministrowie ds. europejskich państw członkowskich). Na tym właśnie spotkaniu przedstawiciele Komisji Europejskiej złożyli wniosek o formalne wysłuchanie Polski w związku z reformą sądownictwa i prowadzoną wobec niej procedurą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.