Nie czytała „Małego Księcia”

ks. Adam Pawlaszczyk ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 17/2018

publikacja 26.04.2018 00:00

Nieważne, w jakim się idzie kierunku. Ważne – za kim.

Nie czytała „Małego Księcia”

Ludzie, którzy nadmiernie eksponują swoje emocje, bywają męczący. Nerwowe gesty, rozbiegany wzrok, podniesiony głos raczej zniechęcają. Tak dużo mamy hałasu wokół siebie, że niekiedy potrzebujemy odpoczynku od niego. To może dziwić, bo żyjemy w czasach sprzyjających emocjonalnej huśtawce. Człowiek XXI wieku to człowiek krzyczący. Podkręcone emocje wpływają na oglądalność talent show, patetyczne gesty zakrywają niedociągnięcia i braki, hektolitry łez na zamówienie podkreślają dramaturgię. Tłumy kolorowych ptaków usiłują zawładnąć ludzkimi wyobrażeniami o prawdziwej sztuce i wyzwolonej duszy. Trudno orientować się w tych warunkach. Wszystko wydaje się tak nierzeczywiste jak sceny fabularyzowanych „dokumentów”. W tak pokolorowanym świecie dojrzewa się trudniej. Od czasu do czasu pojawi się nowy prorok wyzwolenia duchowego, przepłynie strumień poszukujących prawdy, ale główny nurt rzeki pozostanie ukierunkowany tak samo. Czy potrzeba czegoś lub kogoś, by go odwrócił?

Święci pojawiają się w naszym życiu zupełnie nieoczekiwanie. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak niepozornymi potrafią być ludźmi. Pojawiają się i znikają, pozostawiają w sercach i głowach trochę niepokoju, oduczą przemądrzałego cynizmu i taniej małostkowości. Bo oni tacy są. Dlatego wciąż potrzebujemy kolejnych. I Bóg nam ich daje, żeby nas czegoś nauczyli. Człowieka można nauczyć wielu rzeczy. Można mu wpoić nienawiść do świata albo miłość do każdego skrawka trawy. Można go urobić na kształt własny, diabelski bądź anielski. Można w nim wyrobić nawyki. Można oduczyć go złych przyzwyczajeń, wyciągnąć z nałogów. Tak to już z człowiekiem jest, że uczy się przez całe życie.

O Hannie Chrzanowskiej, nowej polskiej błogosławionej, jeden z jej współpracowników w rozmowie z „Gościem” powiedział, że uczyła ona przede wszystkim odpowiedzialności za chorych. Nie czytała przy tym „Małego Księcia”, ale podkreślała, że chorego nie wolno porzucić. To dość rzadkie – umieć mówić o wielkich rzeczach, nie nadużywając słów i nie popadając w patos. Nie wymachując rękami i nie skacząc pod sufit w euforii. A taka właśnie była Chrzanowska – poświęcona służbie chorym, docierająca do opuszczonych, cierpiących i wyciągająca ich z czterech ścian będących dla nich całym światem. To dobre porównanie. Bo o to właśnie – powtórzę – chodzi ze świętymi. Wyciągają człowieka z pułapki, w którą wtłoczyło go życie, w którą wtłoczyli go inni, albo w którą wtłoczył się sam. A co do „Małego Księcia”, którego nowa polska błogosławiona nie czytała swoim współpracownikom, ucząc ich odpowiedzialności w inny sposób – znajduje się w nim pewna niezwykle mądra teza dotycząca życiowej drogi, ta mianowicie, że idąc prosto przed siebie, nie można zajść daleko (no cóż... Mały Książę zawsze ma małą planetę). I ja się z tym w zupełności zgadzam, nawet na naszej Ziemi, która jest duża. Dlaczego? Bo nieważne, w jakim się idzie kierunku. Ważne – za kim. Za błogosławioną Hanną jak najbardziej warto.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.