Stara twarz lewicy

Wiele wskazuje na to, że radość z trwałej nieobecności SLD w Sejmie była przedwczesna. Wbrew pozorom to wcale nie musi być zła wiadomość.

Jeszcze na początku roku partia Włodzimierza Czarzastego balansowała na granicy progu wyborczego. W niektórych sondażach uzyskiwała 5 proc. poparcia, w innych zaledwie 3 proc. W lutym Sojusz Lewicy Demokratycznej niespodziewanie zajął trzecie miejsce w badaniach, zaraz po PiS-ie i Platformie, a w kolejnych miesiącach utrwalił swoją przewagę nad Kukiz 15' i Nowoczesną: w marcowym sondażu IBRiS uzyskał 9,7 proc., a w kwietniowym już 12,1 proc.

Przyczyn wzrostu poparcia dla SLD można upatrywać w wydarzeniach ostatnich miesięcy: gorącej dyskusji na temat zaostrzenia prawa aborcyjnego (choć z perspektywy dziecka należałoby mówić raczej o jego złagodzeniu...) oraz ostatecznie zawetowanej przez prezydenta ustawie degradacyjnej. Rosnąca sympatia dla postkomunistów nie jest jednak spowodowana wyłącznie budzącą sprzeciw lewicy polityką rządu. Słabość parlamentarnej opozycji sprawia, że skompromitowana kilkanaście lat temu partia w oczach lewicowych wyborców jawi się jako jedyna alternatywa dla PiS-u. Paradoksalnie to dowód na to, że nasze społeczeństwo jest nadal dość konserwatywne.

Po ostatnich wyborach, które wymiotły SLD z parlamentu (zadecydował wyższy próg dla koalicji wyborczej, w której wystartowała partia wraz z innymi ugrupowaniami ) panowało przekonanie, że lewica przy najbliższej okazji powróci do Sejmu, ale w zupełnie innym wydaniu. Spodziewano się, że miejsce „polityków lewicowych starszo-średniego pokolenia” (tak nazwał Józefa Oleksego Jarosław Kaczyński) zajmą młodzi i dynamiczni działacze Razem. Wizja stworzenia nad Wisłą państwa opiekuńczego na wzór Danii, w której wychował się Adrian Zandberg, wydawała się interesującą propozycją nie tylko dla ideowych komunistów, ale także dla wszystkich, którzy czują się skrzywdzeni przez kapitalizm. W 2015 r. istniejąca od kilku miesięcy partia, domagająca się nie tylko podniesienia podatków dla najbogatszych, ale także m. in. wprowadzenia karty praw LGBT i usunięcia nauczania religii ze szkół, przekroczyła 3 proc. próg, uprawniający do pobierania subwencji z budżetu państwa. Wydawało się, że przy okazji kolejnych wyborów ugrupowanie ma duże szanse na wypełnienie próżni, stworzonej przez SLD. Na szczęście sondaże pokazują coś innego.

Polacy nie chcą rewolucyjnej, marksistowskiej lewicy, dążącej do przekształcenia państwa w instytucję, mającą wpływ na każdy, nawet najmniejszy aspekt życia obywatela. Wolą stare, sprawdzone rozwiązania, które można opisać dwoma krótkimi słowami: cynizm i pragmatyzm. Właśnie takie było SLD Leszka Millera, które znienawidziliśmy za aferę Rywina i wysokie bezrobocie, a dzisiaj możemy docenić m.in. za obniżenie podatków przedsiębiorcom i ostrożną politykę zagraniczną. Po sromotnej klęsce w wyborach w 2005 r., partii nie udało się odzyskać władzy, a próby jej liftingu spełzły na niczym, o czym świadczy m.in. słaby wynik Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich. Ostatecznie twarzą Sojuszu został stary aparatczyk Włodzimierz Czarzasty. Na jego czele partia raczej nie zdobędzie władzy, ale ponownie może zająć trwałe miejsce na polskiej scenie politycznej. Jak widać lewicowi wyborcy nie lubią eksperymentów, może są bardziej konserwatywni niż im się wydaje?