Pogrzeb Słowackiego

Wojciech Wencel

|

GN 12/2018

publikacja 22.03.2018 00:00

„Tę trumnę całą w kwiatach, tę drogę wspaniałą,/ Bicie dzwonów i blask ten, co kościół rozjarzył,/ Kiedyś sobie ubogi suchotnik zamarzył./ Padły państwa olbrzymie, aby tak się stało” – pisał Jan Lechoń.

Pogrzeb Słowackiego

W roku wielkiego jubileuszu odzyskania niepodległości warto zadać sobie pytanie, jakie było najważniejsze wydarzenie II Rzeczypospolitej po ostatecznym ukształtowaniu jej granic w 1922 roku. Budowa nowoczesnego portu w Gdyni? Utworzenie Centralnego Okręgu Przemysłowego? Rozwój linii kolejowych, lotnictwa, radiofonii? A może przewrót majowy albo proces brzeski? Dla mnie sprawa jest oczywista. Najważniejszym wydarzeniem międzywojennej Polski było sprowadzenie do kraju zwłok Juliusza Słowackiego.

Ekshumacja doczesnych szczątków wieszcza rozpoczęła się na paryskim cmentarzu Montmartre o świcie 14 czerwca 1927 roku. Z ziemi wydobyto czaszkę z dobrze zachowaną czupryną, jeden piszczel, około 25 drobnych kości oraz bardzo grubą skarpetę z białej wełny. Choć termin prac trzymany był w tajemnicy, na cmentarzu zjawiło się sporo gapiów, w tym pewna „czarna dama”, która nagle zbliżyła się do złożonych na prześcieradle szczątków i energicznie wyciągnęła ku nim rękę. Na szczęście konsul generalny II RP w Paryżu, Karol Poznański, zdążył zapobiec katastrofie. „Tłumaczyła się poczciwina, że ona tak ubóstwia Słowackiego, iż jedną kosteczkę chciała zabrać na pamiątkę” – wyjawił po ćwierćwieczu.

O godz. 10 przyjechał na cmentarz ambasador Alfred Chłapowski w towarzystwie Jana Lechonia. Poeta to, co zobaczył, opisał później w pięknym wierszu „Włosy Słowackiego”: „Szuflami oto sypią w trumnę hebanową/ Grudy ziemi francuskiej, co jest twym popiołem,/ I tylko pukiel włosów nad kościanym czołem/ Ten sam jest, który lśnił się nad twą żywą głową”. Po nabożeństwie hebanowa trumna ruszyła karawanem zaprzęgniętym w sześć białych koni do polskiej ambasady, skąd po dwóch dniach przetransportowano ją do portu w Cherbourgu, na pokład ORP „Wilia”.

Polacy świętowali powrót Słowackiego do ojczyzny niezwykle uroczyście. Z Gdańska szczątki wieszcza popłynęły do Warszawy statkiem „Mickiewicz”, który po drodze cumował w wielu portach wiślanych, gromadząc wielotysięczne tłumy. Ferdynand Goetel ujrzał go już w stolicy. „Wszakże ani widok statku – notował po latach – ani tłum milczący na brzegu nie poruszył mnie tak bardzo jak postać Lechonia, który stał przy trumnie, pełniąc straż honorową. Musiał trwać długo na swym posterunku, gdyż twarz miał osmoloną dymem z jarzących się na statku pochodni. Dzień nie był ciepły. Lechoń, mając na sobie tylko frak, stał z odsłoniętą głową. Zdumiał nas. Odziani w palta, gotowi do uchylenia kapeluszy na krótką chwilę, widzieliśmy w jego postawie patetyczny gest, który jednych wzruszał, innych gniewał, a głupców śmieszył”.

W Warszawie osiem czarnych koni, okrytych szkarłatnymi czaprakami ze srebrnymi orłami, powiozło trumnę w rydwanie na plac Zamkowy, gdzie czekał prezydent Ignacy Mościcki, a stamtąd do katedry św. Jana. W żałobnej liturgii i nocnym czuwaniu wzięło udział ponad sto tysięcy osób. Nazajutrz mistyczny Słowacki jechał już pociągiem do Krakowa, znów – na każdej stacji – odbierając hołd od tysięcy Polaków. Aż przywitał go głos dzwonu Zygmunta, a książę Adam kardynał Sapieha powiódł do Barbakanu. Następnego dnia, 28 czerwca, rano wyruszył stąd w ulewnym deszczu pochód z najwyższymi dostojnikami kościelnymi, państwowymi i wojskowymi. Długim na sześć metrów rydwanem, jak w Paryżu zaprzęgniętym w trzy pary białych koni, szczątki wieszcza przewieziono na Wawel, gdzie marszałek Józef Piłsudski wygłosił przemówienie zakończone słynnymi słowami: „W imieniu Rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę Juliusza Słowackiego do krypty królewskiej, bo królom był równy”.

II RP potraktowała wieszcza Wielkiej Emigracji odpowiednio do jego zasług. „Tę trumnę całą w kwiatach, tę drogę wspaniałą,/ Bicie dzwonów i blask ten, co kościół rozjarzył,/ Kiedyś sobie ubogi suchotnik zamarzył./ Padły państwa olbrzymie, aby tak się stało” – pisał Lechoń, który z czasem okazał się wieszczem drugiej emigracji i godnym następcą Słowackiego. Nowojorscy i londyńscy „niezłomni” głośno mówili, że gdy Polska odzyska niepodległość, szczątki autora „Arii z kurantem” powinny spocząć na krakowskiej Skałce. III RP zarezerwowała tam jednak miejsce dla innego, mniej patriotycznego poety. Gdy urna z prochami Lechonia w 1991 r. opuściła nowojorski cmentarz Calvary i przez ocean dotarła nad Wisłę, nie witały jej państwowe delegacje ani tłumy Polaków. Pochowano ją bez rozgłosu w grobie rodziców poety w Laskach pod Warszawą, gdzie spoczywa do dzisiaj.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.