Odrzucić propozycję nie do odrzucenia

Jakub Jałowiczor

|

GN 12/2018

publikacja 22.03.2018 00:00

Przejdzie pan na firmę – takie słowa usłyszało od swojego szefa wielu polskich pracowników. Nowy Kodeks pracy ma pomóc tym, którzy zostali zmuszeni do samo-zatrudnienia. Pomysł ma jednak przeciwników.

Praca bez etatu jest częstym zjawiskiem m.in. wśród programistów i grafików komputerowych oraz w ochronie, sprzątaniu czy gastronomii, ale także w zawodach prawniczych i artystycznych. Praca bez etatu jest częstym zjawiskiem m.in. wśród programistów i grafików komputerowych oraz w ochronie, sprzątaniu czy gastronomii, ale także w zawodach prawniczych i artystycznych.
canstockphoto

Sam decydujesz, ile czasu poświęcić na pracę. Możesz mieć kilku zleceniodawców. Koszty podróży i zakupów sprzętu odliczasz od podstawy podatku. A przede wszystkim – więcej zarobisz. Takie zachęty do porzucenia etatu i otwarcia własnej działalności gospodarczej można znaleźć w internecie. Rzeczywiście, pensja wynikająca z umowy o pracę jest obciążona podatkiem oraz płaconymi przez pracownika składkami na ubezpieczenie emerytalne, rentowe, chorobowe i zdrowotne. Pracodawca płaci dodatkowo składkę na Fundusz Pracy i Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych oraz ubezpieczenie emerytalne, rentowe i wypadkowe. Jeśli zatem firma przeznacza na wynagrodzenie 4,8 tys. zł, do kieszeni pracownika trafia 2,8 tys. zł. Gdyby ten sam pracownik został jednoosobową firmą i wystawiał fakturę na 4,8 tys. zł, to dopóki płaci obniżony ZUS, mógłby dostawać o ok. 700 zł więcej. W praktyce nie zawsze jest kolorowo.

Niezależność fachowca

Michał Tuz ma 29 lat i pracuje jako motion designer. Montuje nagrania i opracowuje grafikę. 4,5 roku spędził w prywatnej telewizji informacyjnej. Na początku wykonywał swoje usługi na podstawie umowy o dzieło. Po kilku miesiącach usłyszał, że dla niego i dla firmy byłoby lepiej, gdyby otworzył działalność gospodarczą. – Nie było lepiej pod żadnym względem – mówi. Czas pracy i obowiązki miał te same co poprzednio. Jednak wcześniej zarabiał 4 tys. zł netto. Jako firma dostawał o 2,5 tys. zł więcej, ale po odliczeniu podatków i składki na ZUS zostawało mu 3,5 tys. zł. Odliczenie kosztów działalności od podstawy podatku nie dotyczy jego branży, bo poza komputerem niczego nie trzeba kupować. Przez pewien czas próbował pracować dla kilku zleceniodawców, ale w telewizji spędzał po 12 godzin, więc właściwie nie dało się tego godzić z dodatkowymi zajęciami. Płatny urlop wynosił 2 tygodnie rocznie. Kłopotem okazały się też comiesięczne rozliczenia z ZUS-em i kwartalne z Urzędem Skarbowym. Michał korzystał z usług księgowej (200 zł miesięcznie), która popełniła błąd – nie wspomniała o składkach na ZUS. Pewnego dnia dowiedział się, że ma zaległości do spłacenia – 10 tys. zł.

Michał zmienił pracodawcę. – Nie wróciłbym do samozatrudnienia – zarzeka się. – Musieliby mi dać chyba ze 20 tys. zł na miesiąc, żebym się na to zgodził.

Drogi specjalista

Komisja kodyfikacyjna działająca przy Ministerstwie Rodziny, Pracy i Opieki Społecznej opracowała nowy Kodeks pracy. Formalnie nie jest on jeszcze nawet projektem ustawy i musi przejść cały proces legislacyjny. Proponowane zmiany są rewolucyjne. Autorzy podkreślają, że nie zakazują prowadzenia jednoosobowej działalności gospodarczej, ale chcą ukrócić sytuacje, w których samozatrudnienie jest fikcją. Chodzi o to, że czasami etatowy pracownik pod naciskiem szefa „przechodzi na firmę” – wykonuje te same obowiązki w tym samym miejscu co wcześniej, ale traci prawo do urlopu czy ochronę przed zwolnieniem w razie choroby. Zdaniem organizacji pracodawców koszty etatu są dla wielu firm zbyt wysokie, więc jeśli nie będą mogły korzystać z usług samozatrudnionych, dojdzie do zwolnień. Natomiast związkowcy liczą na pozytywne skutki reformy.

– Główne założenie jest takie, że jeśli ktoś pracuje zarobkowo i robi to dla określonej firmy, to mamy do czynienia ze stosunkiem pracy – tłumaczy dr Jakub Szmit z Uniwersytetu Gdańskiego, który reprezentował w komisji NSZZ „Solidarność”. Zgodnie z proponowanymi przepisami korzystanie z usług samozatrudnionego będzie możliwe wtedy, kiedy jest on menedżerem lub specjalistą, a jednocześnie dostaje za godzinę kilka razy więcej, niż wynosi stawka minimalna. Według ostatniej wersji byłaby to przynajmniej 5-krotność tej stawki, czyli przy pracy w pełnym wymiarze – ok. 10 tys. zł miesięcznie. – Zakładamy, że wybór jest wolny wtedy, kiedy obie strony są na podobnym poziomie. Jeśli ktoś stosuje wiedzę specjalistyczną i zarabia godnie jak na polskie warunki, może wybrać, czy interesuje go socjalna sfera prawa pracy, czy nie. Jeśli ktoś zarabia niewiele, to jest duże ryzyko, że podmiot silniejszy jest w stanie wymusić na nim niekorzystny układ – tłumaczy dr Szmit.

Rozwiązanie krytykuje dr hab. Monika Gładoch, prawniczka, która brała udział w pracach komisji z ramienia organizacji Pracodawcy RP. – Wychodzi na to, że warto chronić jedynie najbiedniejszych. Bogatsi i dorabiający mogą pracować, jak chcą. Trochę się już pogubiłam, o co chodzi w zapowiadanej walce ze „śmieciówkami” – komentuje. Zwraca też uwagę, że pojęcie wiedzy specjalistycznej nie zostało zdefiniowane.

Niezadowolona z proponowanych regulacji jest też dr Małgorzata Skrzek-Lubasińska ze Szkoły Głównej Handlowej, która jest samozatrudniona i kilka lat temu założyła stowarzyszenie osób pracujących w taki sposób. – Nie da się udowodnić, ile czasu poświęci grafik na wykonanie logo, więc nie wiadomo, jak liczyć stawkę godzinową – podkreśla.

Trzeci w UE

Nikt nie wie, ilu dokładnie osób dotyczą proponowane przepisy. „My szacujemy liczbę samozatrudnionych i freelancerów w Polsce na około 2 mln osób” – pisze na swojej stronie Stowarzyszenie Samozatrudnieni. Dane GUS z 2014 r. wskazywały, że 2,3 mln Polaków pracuje na własny rachunek i nikogo nie zatrudnia. Jednak część z tej grupy to rolnicy indywidualni. OECD w 2012 r. szacowała odsetek polskich samozatrudnionych na 19 proc. pracujących, wliczając w to rolników, a dodatkowo wszystkich prowadzących firmy (także tych, którzy zatrudniają pracowników) oraz członków ich rodzin niedostających wynagrodzenia. Z kolei Eurostat opublikował w zeszłym roku dane za 2016 r., z których wynikało, że samozatrudnieni to 18 proc. pracujących Polaków. Nasz kraj zajął 3. miejsce w Unii Europejskiej, po Grecji (29 proc.) i Włoszech (21 proc.).

Bardzo trudno zatem oszacować, ilu Polaków rzeczywiście wolało wykonywać usługi jako firma, a ilu nie miało innego wyjścia. Praca bez etatu (samozatrudnienie lub umowy cywilnoprawne) jest powszechnym zjawiskiem m.in. w ochronie, gastronomii, sprzątaniu, ale też w branżach uchodzących za dobrze płatne, jak usługi artystyczne czy zawody prawnicze. – Kiedy na uczelni rozmawiam ze studentami prawa, okazuje się czasem, że nikt w grupie nie podpisywał nigdy umowy o pracę, choć pracujących jest wielu – mówi dr Jakub Szmit.

Marcin z Warszawy 10 lat temu ukończył studia prawnicze, a później aplikację radcowską. – Jedynym miejscem, w którym pracowałem na pełen etat, był sąd – opowiada. Jako asystent sędziego spędził tam 2,5 roku. Zarobki wynosiły nieco ponad 2 tys. zł miesięcznie, dlatego rok temu przeniósł się do prywatnej kancelarii. Rozpoczęcie własnej działalności było warunkiem przyjęcia. Marcin jest zadowolony z wynagrodzenia, ponaddwukrotnie wyższego niż wcześniej. Warunki nie są dużo gorsze niż zasady wynikające z Kodeksu pracy – 9 godzin pracy na dobę, choć zdarza się więcej, 21 dni płatnego urlopu, pracodawca nie narzeka, kiedy z powodu choroby trzeba zostać w domu. Za to składka emerytalna – i późniejsza emerytura – jest najniższa z możliwych. Nie wiadomo też, co by się stało w razie długotrwałej choroby. A dorabianie w innej kancelarii nie wchodzi w grę. W umowie jest klauzula, która tego zabrania. – Docelowo nie chciałbym pracować w taki sposób – ocenia Marcin. – Chyba że zarabiałbym tak dużo, iż mógłbym sam odkładać sobie spore pieniądze na przyszłość. Gdyby trafił mi się trochę słabiej płatny etat, tobym go wziął.•

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.