Przyszedłem pana nawracać

Ks. Jerzy Szymik

publikacja 01.02.2018 00:00

Bóg jest Prawdą czy nie? Ateista zasługuje na Prawdę czy nie?

Przyszedłem pana nawracać

Księdzu Markowi Gancarczykowi

Prezent od przyjaciół: zbiór wierszy księdza Jana Twardowskiego z lat 1945–2006 pt. „Nie przyszedłem pana nawracać”, 13. edycja, z 2017 r. Wiersze wybrała i opracowała Aleksandra Iwanowska, wstęp napisał ks. Jerzy Stranz, posłowie Wacław Oszajca SJ, grafiki są autorstwa Jerzego Dmitruka. Literackie i edytorskie cacko utkane z piękna, bieli, czerni i błękitu. Gratulacje!

I zaraz pojawił się niepokój: dlaczegóż to ksiądz Twardowski nie przychodzi do mnie w tej cudownej księdze, by mnie nawracać? I dlaczego to podkreślono tytułem? Ksiądz? To po co przyszedł? Przecież jedyna rzecz, jakiej naprawdę potrzebuję – ja, grzesznik – to nawrócenie. Właśnie tego spodziewam się po słowie Mistrza, które w genialny sposób łączy piękno, prawdę i dobro – że będzie służyło sprawie mojego nawrócenia. Skąd i po co więc ta mocna deklaracja wbita w tytuł od tylu lat?

Pochodzi ona z pierwszej linii wiersza „Wyjaśnienie”:

Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie
nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką

po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz wierzę Panu Bogu jak dziecko

Brzmi naprawdę pięknie – z tą puentą i w ogóle. Ale niepokój pozostaje. Zaglądam do Ewangelii Marka. Pierwsze zapisane w niej słowa Jezusa, programowe, brzmią: „Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). Słucham papieża Franciszka, który tak wieńczy swoją styczniową pielgrzymkę do Ameryki Południowej: „Ewangelia (...) podsumowała orędzie Boga do swego ludu w Chile i Peru – »Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!«„. A tymczasem dwukrotnie, bo we wstępie ks. Stranza i na czwartej stronie okładki, wydawca przypomina jeszcze inne wyjaśnienie ks. Twardowskiego – tym razem nie z wiersza, a z wywiadu: „Próbuję pisać takie wiersze, które (...) lepiej niech (...) nie nawracają. (...) Niech podejmują dialog ze wszystkimi postawami”. Tym tropem idzie w posłowiu ojciec Oszajca („Poeta ksiądz nie chce człowieka nawracać, (...) człowieka nawrócić nie można, człowiekowi można jedynie pomóc »nawrócić samego siebie«”) i właściwie pisze tam tylko o chorobach i niebezpieczeństwach wiary, takich jak nadgorliwość źle pojętej pobożności, bałwochwalstwo (tezę podpiera nie tylko Twardowskim, ale i Marksem), a nawet „piekło wiary” (cierpienia spowodowane przez chrześcijan, którzy nie żyją po chrześcijańsku). Natomiast o ateizmie i ateistach czytamy wyłącznie rzeczy pozytywne: ateizm mieści się „w Bożych planach”, a ateiści nie są „wyjęci spod powszechnego prawa miłości”.

Zachęcony lekturą tomu i posłowiem ojca Oszajcy (stawia tezę, że Twardowski „wpisuje się w debatę społeczno- -polityczną i moralną dnia dzisiejszego”), pytam: ateizm jest równie dobry jak teizm? Lepszy? Gorszy? Ateista jest godny jedynie tego, by przy nim usiąść i zwierzyć się ze swoich religijnych sekretów czy też zasługuje na coś znacznie większego: na nawrócenie? Na prawdę o Żywym i Prawdziwym Bogu? Na łaskę wiary w Boga i Bogu? Czy jestem winien mojemu bratu ateiście ten właśnie kształt „powszechnego prawa miłości” – czynną troskę o jego nawrócenie? Pytam: Bóg jest Prawdą czy nie? Ateista zasługuje na Prawdę czy nie?

Wiem, nie zapominam: nikt nie zrobił w Polsce więcej dla wielkiej sprawy przymierza między wiarą a kulturą w ostatnim półwieczu niż ks. Twardowski (poza Janem Pawłem II, ale on jest poza skalą). Najgłębszy szacunek: i dla artyzmu, i dla postawy. Czyli co: że nie zrozumiałem wiersza? Nie, ja go świetnie rozumiem. Bo jeśli „usiądę przy panu i zwierzę swój sekret” jest częścią strategii („nawróceniowej”, powiedzmy), to pierwszy werset jest nieszczery. A jeśli jest szczery, to jednak rozumiejąc, nie rozumiem... Bo co? Bądźmy dla siebie dobrzy bez względu na cokolwiek, i tyle? Kochajmy się bez względu na prawdę? Niech się pan nie boi, że będzie musiał zmieniać życie?

Jasne, że nie chciałbym, by ktoś mi wiercił dziurę w brzuchu i indyczo podskakiwał. Ale jednak chętnie posłucham mądrego kazania. I równie chętnie nadstawię ucho na łyżeczkę świętej teologii, czemu nie? I chcę móc płakać tym płaczem, który wyznaje wszystko. Co sądzę o Mertonie, powiem bez pytania. Kaczora lubię, nie tylko w październiku.

To nie jest małostkowość, wręcz przeciwnie: idzie o sprawy najważniejsze. O imponderabilia A.D. 2018. Na przykład o to: wystarczy dialog (ze wszystkimi postawami), czy też trzeba aż nawrócenia (swojego i cudzego)?

Księże Marku: dziękujemy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.