Triumf i tragedia

Andrzej Macura

publikacja 01.02.2018 00:00

– Z gór wszystko wygląda inaczej – mówił Tomasz Mackiewicz. – Z gór wszystko wygląda inaczej – mówił Tomasz Mackiewicz.
Michał Dzikowski /pap

Ten tytuł książki Jima Currana, dotyczącej innych wydarzeń w górach wysokich, chyba najlepiej oddaje to, co w ostatnich dniach stycznia wydarzyło się pod Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), dziewiątym co do wysokości szczycie Ziemi. 25 stycznia Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz jako drugi zespół na świecie weszli zimą na wierzchołek tej góry. Działali na tzw. Drodze Kinshofera. Ich wyczyn zasługuje na tym większe uznanie, że zdołali tego dokonać, wspinając się cały czas w dwójkę, bez wsparcia zespołu tragarzy czy innych wspinaczy i bez tlenu.

Tragedia zaczęła się już na szczycie, gdzie Francuzka zorientowała się, że z jej partnerem dzieje się coś niedobrego. Ostatecznie udało im się zejść razem do wysokości ok. 7200 m n.p.m., gdzie biwakowali w lodowej szczelinie. Mackiewicz był poważnie poodmrażany (kończyny, twarz), miał objawy choroby wysokościowej, a na dodatek nabawił się ślepoty śnieżnej (musiał w którymś momencie zapomnieć o konieczności chronienia oczu ciemnymi okularami). Nie mogąc już Tomkowi pomóc, Elisabeth rozpoczęła samotną walkę o przeżycie.

Na pomoc dwójce wyruszyli, przetransportowani wojskowymi śmigłowcami, spod bazy pod K2, uczestnicy polskiej wyprawy na jedyny niezdobyty zimą szczyt Ziemi Adam Bielecki, Denis Urubko, Piotr Tomala i Jarosław Botor. Dwaj ostatni stali się grupą zabezpieczającą, dwaj pierwsi podjęli natychmiast próbę dotarcia do uwięzionych na stokach Nangi wspinaczy. W brawurowej nocnej wspinaczce udało im się w imponującym tempie pokonać najtrudniejszy technicznie odcinek części drogi i w nocy na wysokości 6100 m n.p.m. spotkali Revol. Mimo poważnych odmrożeń rąk i stóp kontynuowała zejście. Podjęto wtedy decyzję, że wspinacze nie będą próbowali dotrzeć do Mackiewicza, a spróbują sprowadzić Francuzkę. Następnego dnia całej grupie udało się bezpiecznie zejść półtora tysiąca metrów niżej, skąd wszystkich zabrały helikoptery.

Dlaczego ratujący nie próbowali dotrzeć do Tomka Mackiewicza? Znający realia wypraw w Himalaje nie zadają tego pytania. Nanga Parbat zaliczana jest do trudniejszych i rzadziej pokonywanych ośmiotysięczników (w sumie zdobyło ją niewiele ponad 300 osób). Zimą góra została zdobyta dopiero 2 lata temu, a wiele wcześniejszych wypraw o tej porze roku nie dotarło nawet tak wysoko jak Bielecki i Urubko. Musieli odczuwać trudy tej szybkiej nocnej wspinaczki. Od Mackiewicza dzieliło ich jeszcze ponad tysiąc metrów różnicy poziomów, co na tych wysokościach ma znaczenie dużo większe niż np. w Tatrach. Psuła się pogoda, a zimą w Himalajach oznacza to huraganowe wiatry przy bardzo niskiej temperaturze. A po rozmowie z Revol wiedzieli już, że nawet gdyby udało im się do Tomka dotrzeć i zastać go jeszcze żywego, nie byliby w stanie go znieść.

Przy okazji wydarzeń na Nanga Parbat wróciło też pytanie, czy wspinanie w górach najwyższych nie jest niepotrzebnym podejmowaniem zbyt wielkiego ryzyka. Statystyki dotyczące śmierci himalaistów są bezlitosne. Cóż... Tego typu aktywność, jak zresztą całe ludzkie życie, jest kalkulacją ryzyka i doświadczenia. A zarówno Revol, jak i Mackiewicz doświadczenie mieli spore. Francuzka atakowała zimą Nanga Parbat po raz czwarty, Mackiewicz po raz siódmy. Po co? Tomasz w jednym z wywiadów powiedział, że z gór wszystko wygląda inaczej. To doświadczenie jest wspólne chyba wielu wspinaczom i zwyczajnym górskim łazęgom. Na dole, otoczeni wytworami własnych rąk, żyjemy w świecie, w którym wiele rzeczy i spraw okazuje się nie takimi, jak sobie wyobrażaliśmy. W górach wszystko jest do bólu prawdziwe. I słońce, i kamienie, i wiatr, i lód, i zmęczenie. Czasem nawet śmiertelne zmęczenie.

Andrzej Macura

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.