Gdy premier chce chrześcijaństwa

Podobno to pod publiczkę. Tak? No, jeśli my mamy taką publiczkę, to chwała Bogu.

Nie sądziłem jakieś dziesięć lat temu, że z ust jakiegokolwiek przywódcy europejskiego kraju usłyszę jeszcze takie słowa: „Nie chcemy żyć w świecie postchrześcijańskim i postnarodowym”. A jednak właśnie to powiedział premier Węgier, Wiktor Orban. A jego słowa współgrały z deklaracjami polskiego premiera, Mateusza Morawieckiego, który wprost mówi o potrzebie rechrystianizacji Europy.

Wydawało się, że środowiska władzy w „cywilizowanych krajach” z zasady już są przyspawane do lewicowego sposobu myślenia. Widzieliśmy to także w Polsce, gdzie każdy kolejny rok przynosił coraz większą degradację świadomości chrześcijańskiej. Małymi kroczkami wchodziła ideologia gender, homolobby urabiało opinię społeczną, czyniąc deprawację pożądaną normą, a parlamentarzyści próbowali ustawiać prawo pod ideologiczne zamówienie wielkiego Tolerancjusza od Neutralności Światopoglądowej.

Zgodnie z tym grafikiem mieliśmy dziś być już społeczeństwem „zresocjalizowanym” wedle standardów nakreślonych przed laty w Brukseli i okolicach. Tymczasem nie jesteśmy, a w dodatku idziemy w przeciwnym kierunku.

Słyszę marudzenie, że władza świecka nie powinna mówić o chrystianizacji, że to hipokryzja pod publiczkę i że prędzej czy później skompromituje to chrześcijaństwo.

Byłoby w tym coś racji, gdyby to było za Habsburgów czy innych Burbonów. Ale gdzie dziś macie tę publiczkę, łaknącą deklaracji o chrześcijaństwie? Jakie to profity można zgarnąć za przyznanie się do Chrystusa? Dziś publicznym mówieniem o powrocie do chrześcijańskich źródeł można się tylko narazić. I doświadczają tego właśnie ci, którzy ośmielili się tak mówić. Międzynarodowe szykany, jakie dziś spotykają zarówno Węgry jak i Polskę, wynikają w istocie z tego, że oba te państwa podpisują się pod słowami Orbana: „I Węgrów, i Polaków utrzymała kultura chrześcijańska, jeśli z niej zrezygnujemy, to znikniemy”.

Jeśli w naszych dwóch krajach deklaracje o chrześcijaństwie podnoszą notowania rządzących, to chwała Bogu. To znaczy, że nasze społeczeństwa nie dały się omotać pajęczyną intryg inżynierów postchrześcijaństwa.

Owszem, gdyby władza tylko mówiła o chrześcijaństwie – jak zachodni chadecy – wówczas byłoby to pod publiczkę i wtedy nikt by na Zachodzie nawet palcem nie kiwnął. Ale że za słowami idą konkrety, no to mamy awanturę i świę… świeckie oburzenie.