Sztuka odpuszczania

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

|

GN 50/2017

publikacja 14.12.2017 00:00

Maryja pierników nie piekła, kolęd nikogo nie uczyła ani kalendarza nie wydziergała. Czekała na Dzieciątko w ciszy, radości i modlitwie.

Sztuka  odpuszczania

Pewnie się państwo zdziwią, że zamiast zachęcać do adwentowo-bożonarodzeniowych aktywności, będzie nieco inaczej. A mianowicie będzie o swoistej... rezygnacji. I akceptacji tegoż stanu. Matkom natomiast ani rezygnacja, ani akceptacja nie przychodzą łatwo... A dzieje się to wszystko, gdy pół Twittera i Facebooka zalały fale fotografii kalendarzy adwentowych, zdjęć z Rorat i przepięknych, oczywiście ręcznie wykonanych, wieńców adwentowych. I dzieje się to wszystko, gdy matki między sobą wymieniają się ilościami i jakościami najlepszych pierniczków, oczywiście z prawdziwym masłem i miodem. Margaryna i miód sztuczny to zło. I dzieje się to wszystko, gdy grające latorośle pod nadzorem mamy ćwiczą kolędy na pianinach, fletach i skrzypcach, by potem podczas kolacji wigilijnej zagrać kuzynom i ciotkom na nosie.

Więc w ferworze przygotowań będzie o sztuce rezygnacji, o dozie pewnej pokory. Spokoju. Jedna ze znajomych matek stwierdziła, że to dużo trudniejsze niż brak snu w nocy przez kilka dni z rzędu, by dom na święta wyglądał idealnie. Inna znajoma doszła natomiast do wniosku, że jest „najgorszą matką na świecie”, bo nie dała rady zrobić kalendarza adwentowego (w dodatku dzieci go nie cierpią), a na Roraty nie chodzą – bo nie zdążyliby do pracy i szkoły. Jednak stan ten wywołuje u niej poczucie winy i zniechęcenia.

Sztuka odpuszczania. Spokojnego czekania w takich okolicznościach, w jakich można działać. W jakich przyszło nam adwentowo trwać. Co nie oznacza równocześnie wzruszenia ramionami, rzucenia wszystkiego i kompletnego lenistwa w duchu „jakoś to będzie”. Harmonia i zdrowy rozsądek – to podstawa ratująca matki przed zbytnim stresem, a rodziny przed strachem okołoświątecznym: „co też ta matka, żona jeszcze wymyśli, jak zdąży nas zmordować w imię spokojnych i radosnych świąt”. Starania – owszem, byle nie bolesne. Przygotowania – tak. Oby jednak nie zabierały ostatniej możliwości odpoczynku i uśmiechu, spokojnego czekania w dobrej atmosferze. Więc zamiast pięciu ciast – jedno wyjątkowe. Zamiast tysiąca kolorowych, idealnych pierniczków, pięćdziesiąt wymazanych łapką dwulatka. I tak dalej, i tym podobne...

Maryja na Roraty codziennie nie chodziła, pierników nie piekła, kolęd nikogo nie uczyła ani nawet kalendarza własnoręcznie nie wydziergała. To pewne. Pewne jest też, że czekała na Dzieciątko w ciszy, radości i modlitwie. Przyszło.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.