Sebastian Kurz, przyszły kanclerz Austrii, jest konserwatystą i praktykującym katolikiem. Czy uda mu się doprowadzić do odbudowy tradycyjnych wartości w życiu publicznym?
Czy wiara jest dla Sebastiana Kurza naprawdę ważna, czy odwołanie do chrześcijaństwa jest tylko chwytem marketingowym, obliczonym na pozyskanie bardziej tradycyjnych wyborców?
GEORGI LICOVSKI /epa/pap
Jego sukces był zapowiadany, ale wynik osiągnięty przez Austriacką Partię Ludową wzbudza respekt. Nie byłoby go, gdyby Kurz latem 2015 r., kiedy przez Austrię przewalała się fala uchodźców i migrantów, nie wezwał rządu do działania. Od dwóch lat był ministrem spraw zagranicznych w rządzie tworzonym przez koalicję czerwonych – socjaldemokratów (SPÖ) oraz czarnych – chadeków (ÖVP). Jako pierwszy z polityków tego gabinetu zrozumiał, że niekontrolowana fala uchodźców w sposób nieodwracalny zmieni strukturę społeczną kraju. Ostatnia, większa fala uchodźców przeszła przez ten kraj w latach 90., kiedy uciekały ofiary wojny w byłej Jugosławii. Jedną z bośniackich rodzin przyjęła wówczas rodzina Kurza, a więc nie można mu zarzucać, że wzywając do zamknięcia drzwi przed zalewem obcych, kierował się rasowymi czy religijnymi uprzedzeniami. Wśród migrantów spędził sporą część życia, gdyż mieszka w skromnym domu w dzielnicy, gdzie cudzoziemcy są sąsiadami.
Dostępne jest 16% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.