O lekarzach rezydentach

Młodym lekarzom można płacić i 10 tys. zł miesięcznie a na zdrowie wydawać i 20 proc. PKB, a i tak nie rozwiąże to problemów polskiej służby zdrowia.

O lekarzach rezydentach

Protest lekarzy rezydentów wydaje się słuszny. Lekarz nawet młody, powinien zarabiać więcej, niż obecne 2275 zł. Żeby to sobie uzmysłowić, wystarczy prosty eksperyment logiczny. Ile bylibyśmy w stanie zapłacić prywatnie lekarzowi, nawet młodemu, gdybyśmy musieli wydać u niego pieniądze z własnej kieszeni. Jeśli sumę tą pomnożymy przez liczbę pacjentów, którym młodzi lekarze pomagają w ciągu miesiąca, wyjdzie pewnie całkiem niezła suma.

Lekarze powinni dużo zarabiać. Nie dlatego że ich praca jest trudna i wymaga olbrzymiej wiedzy. I wcale nie dlatego, że ich praca wiąże się z olbrzymią odpowiedzialnością. Zarobki lekarzy powinny być duże, bo nasze zdrowie jest dla nas niezwykle ważne. Na wolnym rynku czyjaś praca jest tyle warta, ile ktoś jest w stanie za nią zapłacić. A skoro zdrowie jest dla nas ważne, to na wolnym rynku bylibyśmy w stanie lekarzom, nawet młodym, naprawdę dużo zapłacić.

W służbie zdrowia nie mamy jednak wolnego rynku. Przynajmniej w dużym stopniu. O pieniądzach wydawanych na nasze leczenie decydują za nas urzędnicy. A kiedy ktoś inny decyduje za nas, to raczej niewiele pieniędzy chcemy pakować w taki interes. Kiedy więc słyszymy, że lekarze rezydenci chcą od urzędników (bo premier i minister zdrowia są urzędnikami) więcej pieniędzy, to wewnętrznie czujemy sprzeciw. Choć gdyby zależało to tylko od naszych prywatnych pieniędzy, to młodzi lekarze mogliby pewnie zarabiać i 10 tys. zł.

Trudno jest jednak wprowadzić w służbie zdrowia całkowicie wolny rynek. Zdrowie Polaków jest jednak kwestią pewnej solidarności narodowej i pewien udział państwa jest w tej sferze konieczny. Ale fakt, że lekarze konkurują o nasze pieniądze za pośrednictwem urzędników, nie czyni systemu bardziej rynkowym ani o jotę. Wręcz przeciwnie, system oparty na rywalizacji o kontrakty z NFZ tworzy tak dużo dziur przez które przeciekają pieniądze z naszych składek, że dla młodych lekarzy starcza tylko na marne 2 tys. zł.

Możemy na służbę łożyć i 20 proc. PKB, ale bez zmian systemowych nie uda się polepszyć jej jakości. Skoro tą sferę działania państwa trudno sprywatyzować, to warto wpuścić w nią jak najwięcej wolnego rynku. A przede wszystkim wyznaczyć wyraźną granicę między tą częścią, za którą odpowiada przed wyborcami minister swoją głową, a tą częścią, za którą odpowiadamy my swoimi portfelami. I wtedy rozmowa z lekarzami rezydentami mogłaby wyglądać inaczej.