Chrzestny to nie wróżka

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

|

GN 32/2017

publikacja 10.08.2017 00:00

Od czasu do czasu emocje opinii publicznej rozpalają opisy „złych księży”, którzy biednym ludziom odmawiają sakramentów.

Od czasu do czasu emocje opinii publicznej rozpalane są do czerwoności opisami „złych księży”, którzy biednym ludziom odmawiają sakramentów. Przy czym słowo „biedny” nie oznacza „ubogi”, ale „źle potraktowany”. Źle, czyli nie tak, jak to sobie wyobraża penitent. Źle, czyli bez ochów i achów, które z pewnością powinny towarzyszyć samej tylko chęci łaskawego wejścia do kościoła. Bo o świadomym przyjęciu sakramentu, w sytuacji gdy ktoś na co dzień po prostu do kościoła nie chodzi, mówić trudno.

Niedawno przetoczyła się kolejna taka dyskusja. Mianowicie o niepraktykującym potencjalnym chrzestnym. „Zdecydowaliśmy się na chrzest syna, przychodzę do kościoła, a ksiądz robi fochy! I utrudnia!” O co chodzi? Otóż jakiś „zły ksiądz” odmówił rodzicom wyboru chrzestnego: nie zgodził się, by bliski znajomy, bez bierzmowania i bez regularnej praktyki, został chrzestnym. Jak się łatwo domyślić, historia została opisana w internecie. I rozpętała się burza, która w konsekwencji skazała księdza na szafot, a rodzicom zaleciła zabranie „dużej koperty” i udanie się do innego, „mądrego księdza”. Bo przecież chrzestny jest „dla dziecka, nie dla plebana”.

Jak zakończyła się ta historia? Tego nie udało mi się ustalić. Można jednak domniemywać, że to nie pierwsza taka opowieść. I niestety nie ostatnia. Część rodziców traktuje chrzest jak magiczny obrzęd, do którego potrzebny jest szaman i bogaci świadkowie. Czyli chrzestni to takie dobre wróżki z „Kopciuszka”. Tylko co z tym fantem dalej? I dlaczego rodzicom przychodzi do głowy, by w katolickim wychowaniu wspierała ich osoba niewierząca? Bo taka tradycja, że trzeba ochrzcić? Bo nikogo innego nie było w rodzinie? Bo w końcu: chrzestny nie ma większego znaczenia niż to… finansowe? A do kupowania prezentów, faktycznie, bierzmowanie niepotrzebne…

Można też zadać pytanie, czy rodzice odbyli poważne przygotowanie do sakramentu. Takie, które choć trochę wypełni braki z katechizmu. Takie, które spowoduje, że ochrzczone dziecko będzie mogło liczyć na wychowanie w wierze. Bo oczywiście można się pośmiać z Iksińskiego, który sam nie chodzi do kościoła, a teraz razem z niewierzącym chrzestnym chce ochrzcić syna. Tylko co to da? Co da szydera z dramatu braku wiary i robienia szopki z sakramentu? Ani to nie polepszy sytuacji rodziny, ani tym bardziej samego dziecka. Za to dziecko, jego wiarę i przyszłość, w obliczu braku wiary i świadomości rodziców, jesteśmy odpowiedzialni my, wierzący.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.