Głowa głowy państwa

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 31/2017

publikacja 03.08.2017 00:00

To, co bierze się tylko z ludzkiej głowy, często bierze w łeb.

Głowa głowy państwa franciszek kucharczak /Foto gość

Gdy trwały manifestacje przeciw reformie sądownictwa, dziennikarze pytali wyrywkowo ich uczestników, dlaczego właściwie protestują. Okazało się, że mało który z nich wiedział, o co chodzi z tymi ustawami i co w nich jest takiego złego. Ale powiedzmy sobie uczciwie, że osoby popierające reformy też rzadko wiedzą, o co tam chodzi i co w reformie miało być takiego dobrego.

Po wetach prezydenta zwolennicy reform podzielili się na tych, którzy mówią, że weta były słuszne, i tych, którzy mają przeciwne zdanie. Ale z pewnością także większość tych ludzi nie potrafi wskazać, dlaczego tak uważa.

I to chyba rzecz zupełnie normalna, bo trudno, żeby ogół społeczeństwa orientował się w specjalistycznych zawiłościach sądownictwa. Podobnie jest zresztą z każdą inną ustawą. Po to są wybrańcy narodu, żeby zajmowali się tymi rzeczami w imieniu narodu, który jako całość ogólnie zna się na wszystkim, a szczegółowo na niczym. To zatem, czy popiera się prezydenta, rząd czy opozycję, nie zależy od tego, co społeczeństwo wie o ich działaniach, tylko od tego, komu z nich ufa.

Trwają teraz dyskusje nad tym, czy prezydent miał rację z tymi swoimi wetami, czy nie. I będą trwały do końca świata – o ile zdarzy się on przed końcem tej kadencji. Bo na takie pytania nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nigdy przecież nie wiadomo, co by było gdyby.

Cała rzecz ostatecznie i tak sprowadza się więc do tego, kto jest naszym autorytetem. Ludzie niewierzący w Boga lub Bogu mają tu problem, bo na kogo, biedni, mają liczyć? Najwyżej na innego człowieka, którego zazwyczaj w głębi serca i tak uważają za głupszego od siebie.

A na kogo mogą liczyć wierzący Bogu? Przecież w sprawach państwa i tak zdecydują zawodni politycy.

Owszem, ale jakąś odpowiedzią na to pytanie jest, śmiem twierdzić, przypadek prezydenta Andrzeja Dudy. Gdy tuż po swoim wyborze zjawił się (bez ostentacji) na Jasnej Górze, żeby powierzyć Bogu pełnienie swojego urzędu, pomyślałem, że to jest człowiek godny zaufania. Nie, nie dlatego, że ma takie czy inne cechy, predestynujące go do pełnienia urzędu (to oczywiście też), ale dlatego, że wie, Komu w pierwszej kolejności należy ufać. To wrażenie pogłębiło się, gdy potem, w Łagiewnikach, razem z episkopatem i rzeszami Polaków prezydent przyjmował Jezusa za Króla i Pana. No i wreszcie najświeższa rzecz: Andrzej Duda decyzję o zawetowaniu dwóch ustaw poprzedził modlitwą na Jasnej Górze (potwierdziło to biuro prasowe klasztoru).

Oczywiście to, że prezydent się modlił, nie daje stuprocentowej gwarancji, że podjął dobrą decyzję, ale przepraszam – co daje taką gwarancję? Czy Duch Święty to ktoś słabszy od osławionego geniuszu Jarosława Kaczyńskiego? Mamy coś lepszego od tego, że głowa państwa liczy na więcej niż tylko na swoją głowę?

To nie chodzi o brak krytycyzmu wobec prezydenta, ale o zaufanie Temu, któremu on ufa.

* * * * *

Sekta pigułkowa

Pigułkę ellaOne, zwaną „pigułką dzień po” lub „antykoncepcją awaryjną” można kupić już tylko na receptę. Budzi to sprzeciw środowisk feministycznych, które mobilizują lekarzy, żeby wypisywali recepty bez gadania i – jeśli to praktyka prywatna – za darmo. Podobno jest taka grupa lekarzy, którzy w to weszli. Patrzcie państwo, to zupełnie jak w sekcie: nakręceni ludzie za darmo nabijają kieszeń cynicznym macherom od całego interesu, wyobrażając sobie, że służą jakiemuś Międzygalaktycznemu Dobru. A tak swoją drogą jeszcze żaden z ideologów antykoncepcji (a tym bardziej środków poronnych) nie zdołał jak dotąd odpowiedzieć na pytanie, jaką to chorobą jest ciąża i co leczy ten „lek”.

Znikanie normalności

Feministka-genderystka dr hab. Monika Płatek, zasłynęła kiedyś stwierdzeniem, że „w związkach jednopłciowych rodzi się tyle samo dzieci, a często więcej, niż w związkach różnopłciowych”. Od tamtego czasu nie straciła formy. W ostatnim wydaniu „Wysokich Obcasów” pochyliła się nad „znikaniem” w Polsce jednopłciowych „małżeństw”. Przywołuje rzekomą wypowiedź jakiejś dziewczynki, która po przekroczeniu polskiej granicy miała zapytać jedną ze swoich „dwóch mam”, niemieckich lesbijek: „Mamo, czy ty w Polsce też jesteś moją mamą? Mamo, dlaczego tu trzeba udawać, że nas nie ma?”. Monikę Płatek bardzo bulwersuje, że u nas takie „rodziny” znikają. Otóż, pani doktor, odwróciła pani kota ogonem. Prawidłowo zadane pytanie powinno brzmieć: dlaczego w ogóle gdziekolwiek takie „rodziny” się pojawiają?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.