Może i Trójmorze…

Węgrzy dzień przed szczytem Trójmorza podpisali w Moskwie umowę z Gazpromem.

Gdy tydzień temu w niemieckiej prasie pojawiły się ironiczne komentarze o szczycie inicjatywy Trójmorza z udziałem prezydenta USA („mocarstwowe marzenia Polski”), można było skwitować to komentarzem, że Berlinowi wszelkie sojusze, które „radzą sobie” bez Niemiec, nie mogą się podobać. Tyle że w tej ironii, przyznajmy, było też trochę realizmu. Kraje, które miałyby tworzyć ową inicjatywę (owszem, z racji udziału w jej szczytach de facto deklarują, że są tym zainteresowane) łączy wiele, ale również dużo dzieli, jeśli chodzi o sojusze z krajami trzecimi. Nie ulega wątpliwości, że w tym gronie to Polsce najbardziej zależy na ścisłym sojuszu z USA, przypieczętowanym nie tylko obecnością wojsk amerykańskich i zakupem nowoczesnej broni, ale również stałą dostawą amerykańskiego gazu. W czasie szczytu Donald Trump, jak dobry biznesman, rzucił do wszystkich uczestników: „Jeśli tylko będziecie potrzebowali gazu, po prostu zadzwońcie do nas”. W wyobrażeniach polskich władz osią inicjatywy Trójmorza miałaby być gospodarka i bezpieczeństwo energetyczne, czyli dywersyfikacja dostaw źródeł strategicznych surowców. Tyle tylko, że wiele krajów-partnerów w ramach Trójmorza ma swoje własne pojęcie o bezpieczeństwie energetycznym. Jakby na potwierdzenie tego (i trochę na potwierdzenie ironicznych komentarzy w Niemczech), dosłownie w przeddzień szczytu Trójmorza z udziałem Trumpa, Węgrzy podpisali w Moskwie umowę z Gazpromem, dotyczącą nowego szlaku dostaw gazu. Węgierski minister spraw zagranicznych i handlu wyraźnie podkreślał przy tym, że gaz z Rosji jest kwestią bezpieczeństwa Węgier. Węgrzy mają prawo do swojej realpolitik. Tak samo, jak my mamy prawo do swojej. Tylko nie miejmy złudzeń, że inicjatywa Trójmorza może być w pełni tym, na czym najbardziej zależałoby Polsce.