Bez niej nie istnieję

Marcin Jakimowicz

|

GN 14/2017

publikacja 06.04.2017 00:00

Nie wyobrażają sobie bez niej dnia. Są, jak mówią, uzależnieni od Eucharystii. Dlaczego?

– Z Eucharystią jest jak z małżeństwem. Nie możemy widywać się raz w tygodniu – opowiadają Grażyna i Stanisław Kotowie. – Z Eucharystią jest jak z małżeństwem. Nie możemy widywać się raz w tygodniu – opowiadają Grażyna i Stanisław Kotowie.
roman koszowski /foto gość

Zacznę od osobistej wycieczki: dla naszej rodziny wspólne wyjście gdziekolwiek grozi często śmiercią lub trwałym kalectwem. Panują emocje jak na derbach Śląska. Co zrobić, takie temperamenty. Od dawna przyglądam się rodzinie Gromków, którzy z czterema synami każdy dzień zaczynają od Mszy. I właściwie mam tylko jedno pytanie: jak oni to robią?

Gromkie brawa

− Najważniejsza jest organizacja czasu – uśmiecha się Ola Gromek, która wraz z mężem prowadzi pracownię lutniczą. − Gdy mieliśmy jedno dziecko, to na jedenastą w niedzielę wychodziliśmy z awanturką. Teraz przy czwórce chłopaków jesteśmy na czas. Dlaczego? Bo… każdemu na tym zależy. Nie ciągnęliśmy nigdy chłopaków za uszy. Sami odkryli, czym jest codzienna Msza. Nikt nie marudzi. Chłopcy szybko zostali ministrantami; mieli co robić przy ołtarzu i nie nudzili się. Nie mówię, że zawsze idziemy w skowronkach, w podskokach i z uśmiechem na twarzy, ale każdy dzień zaczynamy od Eucharystii. To czas oddany Temu, kto mnie najbardziej kocha. Kiedyś zasypywałam Boga listą życzeń, próśb, teraz coraz częściej mówię: „Oddaję Ci się cała”. Czasami, nie ukrywam, czuję się jak taki Gollum, który w ciemnościach jaskini łapie ryby. Wówczas proszę o uzdrowienie. Nigdy nie wyszłam z Mszy z pustymi rękami. Naprawdę. To pole codziennych cudów, zwycięstw. Tak wielu, że trudno je zliczyć…

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.