Bez kompleksów

USA to planeta inna niż Europa pod wieloma względami. Także pod tym, że amerykańska prawica nie ma kompleksów w forsowaniu rozwiązań, których europejska wstydzi się nawet dotykać.

Donald Trump prezydentem idealnym nie jest. Także z chrześcijańskiej perspektywy niektóre jego działania (np. radykalizm w próbach odcięcia się od wszelkich imigrantów z krajów, gdzie USA albo same wywołały wojnę albo brały udział w mieszaniu w kotle) budzą słuszny dystans lub wprost sprzeciw amerykańskiego episkopatu.

W jednej jednak rzeczy od początku działania Trumpa wpisują się w pewien schemat, którego akurat można pozazdrościć amerykańskiej szeroko rozumianej prawicy: brak kompleksów w odwracaniu tego, co popsuły rządy lewicy w kwestiach tzw. światopoglądowych, a de facto cywilizacyjnych, kulturowych. Pisałem już kiedyś, że przejęcie władzy w Białym Domu – czy demokraci po republikanach, czy republikanie po demokratach – zaczyna się od niemal zawsze od podpisania przez nowego prezydenta dekretu – odpowiednio – o finansowaniu lub zakazie finansowania z budżetu federalnego organizacji promujących na świecie aborcję. I tak było i tym razem: już w trzecim dniu urzędowania Donald Trump podpisał odpowiedni dekret, wstrzymujący przepływ środków federalnych na konta organizacji proaborcyjnych. Osiem lat wcześniej Barack Obama również na samym początku prezydentury podpisał dekret o odmiennej treści i skutkach prawnych, odwracając tym samym wcześniejszą decyzję George’a W. Busha, który z kolei odkręcał decyzje Billa Clintona... i tak co najmniej do Ronalda Reagana.

Teraz znowu Departament Stanu USA poinformował o zakończeniu finansowania przez Stany Zjednoczone Funduszu Ludnościowego ONZ (UNFPA) ponieważ Fundusz ten wspiera "przymusową aborcję lub sterylizację". W liście skierowanym do przewodniczącego komisji spraw zagranicznych Senatu Boba Corkera Departament Stanu podkreślił, że Fundusz Ludnościowy "wspiera, lub uczestniczy w zarządzaniu programem przymusowej aborcji lub sterylizacji bez zgody osób zainteresowanych".

To przeciąganie liny między obrońcami życia i promotorami aborcji w USA jest fenomenem na skalę światową. W żadnym innym kraju zachodnim spór między konserwatystami a liberalną lewicą nie ociera się tak mocno o kwestię dopuszczalności lub zakazu przerywania ciąży. O ile europejska lewica nie ma kompleksów, by forsować bardzo liberalne (czy raczej restrykcyjne dla zabijanych dzieci) prawo w tym zakresie, o tyle centroprawica i prawica po dojściu do władzy boi się zamykać to, co otworzyła lewica. Stany Zjednoczone pod tym względem to niemal inna planeta.