Powstrzymaliśmy marsz populistów – chwalą się zwycięzcy wyborów w Holandii. Nie dodają, że było to możliwe dzięki przejęciu ich haseł.
Premier Holandii Mark Rutte i jego partia odnieśli niespodziewane zwycięstwo w wyborach.
BART MAAT /epa/pap
Holendrzy odrzucili „zły rodzaj populizmu”. Dokładnie takiego sformułowania użył Mark Rutte, premier Holandii i zarazem zwycięzca zeszłotygodniowych wyborów parlamentarnych. Trzeba przyznać, że w tym arcyciekawym określeniu Rutte powiedział – świadomie lub nie – dwie rzeczy: że populistą być trzeba, żeby wybory wygrać, i że jest populizm „dobry” lub „zły”, w zależności od tego, kto trzyma megafon.
Premier Holandii wie, co mówi. Możliwe, że jeszcze dochodziłby do siebie po przegranej, gdyby nie przejął na czas paru kluczowych haseł Geerta Wildersa, lidera antyimigranckiej Partii Wolności. Dlatego radość europejskich elit z „powstrzymania populistów” powinna studzić świadomość, że jest to wygrana trochę na zasadzie franczyzy: wprawdzie pod własnym szyldem, ale z wyraźnym przepływem know-how (tu: kompetencji i biegłości w antyimigranckich hasłach) od „populistów złych” do „populistów dobrych”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.