Książęta chodzą pieszo

Wojciech Wencel

|

GN 11/2017

publikacja 16.03.2017 00:00

Brak pokory nie jest żadną wartością, zwłaszcza jeśli robi się z niego slogan reklamowy.

Książęta chodzą pieszo

Nigdy nie lubiłem słowa „niepokorny”. Do dziś kojarzy mi się ono z odesłanym do kąta dzieckiem, które tupie nóżką, robi groźną minę albo wytyka język. Nawet głośna niegdyś książka Bohdana Cywińskiego o rodowodach polskiej inteligencji nie zredukowała mojej nieufności. Chodzi o to, że termin „niepokorny” definiuje postawy Polaków z punktu widzenia okupanta. Od określeń typu „polscy bandyci” czy „karły reakcji” różni się tylko tym, że jest bardziej protekcjonalny. Rozumiem, że mogli się nim posługiwać carscy urzędnicy, gestapowcy, enkawudziści albo esbecy. Nie rozumiem tych, którzy uważając się za ludzi wolnych, z dumą powtarzają: – Jesteśmy niepokorni!

Symbolem „postawy wyprostowanej” w PRL jest Zbigniew Herbert. Można o nim mówić w kategoriach wierności imponderabiliom, ale przecież nie da się go nazwać poetą niepokornym. Manifestacja braku pokory jest rozpaczliwym gestem dzieci lub niewolników, którzy paradoksalnie potwierdzają w ten sposób swoją zależność od autorytetu czy systemu władzy. Tymczasem autor „Pana Cogito” miał własny świat wartości, którym po oficersku służył (służba wymaga pokory). Pozwalało mu to patrzeć na komunizm z wysokości, z pogardą lub zimną ironią. Zarządców Polski traktował jak obce ciało. Dzięki poczuciu cywilizacyjnej odrębności nawet na moralnym grzęzawisku udało mu się zachować godność.

A podziemie niepodległościowe po II wojnie światowej? Czy wyklęci przez komunistów żołnierze byli niepokorni? Nic z tych rzeczy. Zaszczepiony sowieckimi bagnetami system kłamstwa w gruncie rzeczy nie miał nad nimi żadnej władzy. Nie domagali się „socjalizmu z ludzką twarzą”, „amnestii” czy „odwilży”. Wbrew geopolitycznym realiom dążyli do urzeczywistnienia snów o wolnej Polsce. Byli niezłomni, ale nie na złość krajowym posługaczom Sowietów, lecz w imię wierności Bogu i ojczyźnie. Do końca swoich dni pozostali wolni, choć była to wolność tragiczna, okupiona cierpieniem i – nierzadko – śmiercią.

Inny przykład: ks. Jerzy Popiełuszko, człowiek głęboko pokorny wobec Boga i prawdy, co doprowadziło go do męczeńskiej śmierci. Można oczywiście dostrzec w nim również niepokornego kaznodzieję, który zderzył się z brutalną machiną historii, ponosząc karę za swój upór. Tyle że jest to perspektywa esbeków. Gdybyśmy się na nią zgodzili, błogosławiony kapłan stałby się jednym z wielu młodzieżowych buntowników, smutnym dowodem na to, że idealistyczna brawura zawsze kończy się klęską.

Oczywiście PRL miała własną galerię niepokornych. Niepokorne były bez wątpienia dzieci komunistów, które w okolicach 1968 r. zbuntowały się przeciwko rodzicom. Jak to jednak bywa w rodzinie, z wiekiem spokorniały i w III RP wróciły do form grzecznościowych „mamo”, „tato”. Niepokorny był Jurek Owsiak, kiedy jako nastolatek wymykał się spod opieki ojca milicjanta na rockowe koncerty. Niepokorni są gitowcy z kryminału Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?”, punkowcy z dramatu Jacka Borcucha „Wszystko, co kocham” i złodzieje z prozy Marka Nowakowskiego. Niepokorni byli wreszcie pisarze namaszczeni na niepokornych przez propagandę PRL.

W okresie rządów PO–PSL samookreślenie „niepokorni” stało się bardzo modne wśród prawicowych publicystów. Jeden z tygodników umieścił je nawet na okładce. A przecież brak pokory nie jest żadną wartością, zwłaszcza jeśli robi się z niego slogan reklamowy. Człowiek prawdziwie wolny nie definiuje się przez zaprzeczenie. Z dystansem odnosi się do etykietek „antykomunista” czy „nonkonformista”. Wie, że jego życiowe wybory nie podobają się funkcjonariuszom systemu, ale nie ma czasu o tym myśleć, bo punktem odniesienia jest dla niego absolut: Bóg, prawda, miłość ojczyzny. W gruncie rzeczy pozostaje dziedzicem wiecznego królestwa, którego porządek nie pokrywa się z hierarchiami tego świata: „Widziałem sługi na koniach, a książąt kroczących, jak słudzy, pieszo”.

Wielki Post to dobry czas, by cisnąć w kąt sprany T-shirt z hasłem „Szef wszystkich szefów”, założyć świeżą koszulę i wyruszyć w drogę. Ponieważ brakuje mi pokory, by dokonać tego własnymi siłami, staram się powtarzać słowa: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić; odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić; i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego. Niech się dzieje wola Twoja, a nie moja”.

Wierzcie lub nie, ale właśnie ta modlitwa 7 lat temu zaczęła głęboko zmieniać moje życie. Byłbym sługą nieużytecznym, gdybym się nią z Wami nie podzielił.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.