Najpłodniejszy

Szymon Babuchowski

|

GN 11/2017

publikacja 16.03.2017 00:00

W ciągu 57 lat napisał 232 powieści, co daje średnio 4,07 powieści na rok. Właśnie mija 130 lat od śmierci Józefa Ignacego Kraszewskiego.

Józef Ignacy Kraszewski około 1880 r., fotografia wykonana w Dreźnie przez Augusta Adlera. Józef Ignacy Kraszewski około 1880 r., fotografia wykonana w Dreźnie przez Augusta Adlera.

Cały jego dorobek to około 600 tomów, nie licząc pracy redakcyjnej, dziennikarskiej i ogromnego zbioru korespondencji prywatnej. A do tego wszystkiego był malarzem, działaczem społecznym, politykiem i… szpiegiem.

Powieść w dziesięć dni

Jak udawało mu się to wszystko łączyć? Zapewne pomagał w tym regularny tryb życia. Pisanie bynajmniej nie zajmowało mu większości czasu, bo w ciągu dnia głównie czytał listy (nawet 50 dziennie) i odpowiadał na nie, a także przeglądał prasę, przyjmował gości, spacerował, grał na fortepianie. Pracę nad tekstem zaczynał dopiero o dziewiętnastej, a kończył o drugiej w nocy. „Tom złożony z sześciu do dziesięciu tysięcy wierszy piszę zazwyczaj dni dziesięć – wyznawał – na kartkach po jednej ich stronie, piszę tchem jednym, bylebym miał przewodnią myśl i typy. Planów żadnych nie robię; zaczynam i dalej idzie jakoś samo, a nigdy na początku nie wiem, co się w końcu stanie z bohaterami. Gdy skończę, odczytuję całość. Co mi się nie podoba, odrzucam, nowe kartki wstawiam i na nich piszę. Rękopisu poprawiać nie lubię i nie czynię tego nigdy. Nie zaczynam roboty, dopóki dobrze nie przetrawię materiału, który wszedłszy mi raz do głowy, już nigdy się stamtąd nie ulatnia”.

Dzięki takiemu rytmowi pracy Józef Ignacy Kraszewski do dziś pozostaje najpłodniejszym polskim pisarzem, a w całej historii literatury światowej znajduje się pod tym względem w ścisłej czołówce. Czy jednak jego twórczość nadal jest w Polsce doceniana, czy też postrzegamy go dziś raczej jako „największego nudziarza w literaturze polskiej”, jak określił go ponad pół wieku temu pewien krytyk? I czy powszechnie znana jest jego biografia, będąca świetnym materiałem na kolejną powieść – tym razem sensacyjną?

Tytaniczny grafoman?

Niestety, nie jest ona znana, a to dlatego, że Józef Ignacy Kraszewski nie jest dziś pisarzem pobudzającym masową wyobraźnię Polaków. Fragmenty „Starej baśni” opuściły listę lektur w 2008 r. i dotychczas na nią nie wróciły, mimo że pięć lat wcześniej książka doczekała się – średnio zresztą udanej – ekranizacji Jerzego Hoffmana. Część widzów kojarzyć będzie jeszcze wyprodukowane pod koniec lat 60. film i serial „Hrabina Cosel” oraz znacznie bardziej niszową baśń filmową „Dzieje mistrza Twardowskiego” z 1995 r. I to właściwie wszystko, czym współczesna polska kinematografia może poszczycić się w kontekście Kraszewskiego. Jak na gigantyczny dorobek pisarza – jest to naprawdę niewiele.

Może zatem problem w tym, że z ilością dzieł nie szła w parze ich wartość artystyczna? Może nie jest zupełnie bezpodstawne stwierdzenie jednego z krytyków, że mamy po prostu do czynienia z „tytanicznym grafomanem”? Ale i ten trop zdaje się chybiony. W swojej epoce był przecież Kraszewski pisarzem niezwykle cenionym. Jak pisze w jego biografii Antoni Trepiński: „Kiedy w roku 1879 obchodzono 50-lecie pracy Kraszewskiego, otaczała go atmosfera takiej czci i uwielbienia, płynęły takie hołdy z całego kraju i z zagranicy, jakich nie doznawał żaden z polskich literatów, nie wyłączając Sienkiewicza. Jubileusz Kraszewskiego święcony był w kraju i na emigracji przez blisko dwa lata długim ciągiem uroczystości, jednoczył rodaków ze wszystkich ziem i zaborów. Uroczystości w Krakowie trwały cały tydzień i zgromadziły tysiące ludzi. (…) Cesarz austriacki i król włoski obdarzyli go wysokimi odznaczeniami, a wśród mnóstwa adresów, depesz i gratulacji nie zabrakło życzeń od obcych pisarzy, jak Wiktor Hugo, Turgieniew i inni”.

Nabrzmiałe pączki rozwite

Jaki jest więc powód tak drastycznego spadku popularności wielbionego niegdyś pisarza? Być może jedną z przyczyn jest pewna staroświeckość jego twórczości. I nie chodzi tu wyłącznie o samą konstrukcję tych dzieł. Bo przecież takie linearne, pozbawione kompozycyjnych i czasowych gmatwanin podejście do historii i dziś znajduje swoich zwolenników – wystarczy przypomnieć ogromny sukces książek Elżbiety Cherezińskiej. Problemem jest raczej język Kraszewskiego, znacznie trudniejszy dziś do przyswojenia od tego, który znamy chociażby z powieści Sienkiewicza. Obaj wielcy pisarze archaizowali, ale w sposób odmienny. U Sienkiewicza działo się to raczej na poziomie słownictwa, czerpanego nie tylko z historycznych dokumentów, ale także np. z polskich gwar. Natomiast Kraszewski czyni to głównie przez składnię, pełną dziwnych, niezrozumiałych dla współczesnego czytelnika inwersji. Również jego opisy przyrody rażą dziś nadmierną „poetyckością”, której dbający o wartką akcję autor „Potopu” raczej unikał. Wystarczy przypomnieć początek „Starej baśni”, by zrozumieć, o co chodzi: „Poranek wiosenny świtał nad czarną lasów ławą otaczającą widnokrąg dokoła. W powietrzu czuć było woń liści i traw młodych, zlanych rosą, świeżo w ciągu kilku takich poranków z nabrzmiałych pączków rozwitych. Nad strumieniami wezbranymi jeszcze resztką wiosennej powodzi złociły się łotocie jak bogate szycie na zielonym kobiercu”.

Mimo wszystko nazwanie twórczości Kraszewskiego „grafomanią” jest krzywdzącą opinią. O wiele trafniejszy i bardziej sprawiedliwy wydaje się sąd Piotra Chmielowskiego, zawarty w monografii pisarza z 1888 r.: „W spuściźnie (…) nie ma wprawdzie ani jednego arcydzieła w najwyższym znaczeniu tego wyrazu, ale jest ogrom utworów, przejmujących zdumieniem i podziwem”. Józef Ignacy Kraszewski nie był bowiem pisarzem nastawionym na nowatorstwo. Przyświecał mu zupełnie inny cel: chciał być raczej wychowawcą narodu, nauczycielem polskiej historii i kimś, kto ukazuje wpływ tej historii na teraźniejszość. To udawało mu się znakomicie.

Niespokojny duch

Najbardziej znane powieści, czyli „Trylogię saską” i 29-tomowy cykl „Dzieje Polski”, stworzy w ostatnich czternastu latach życia, ale pierwsze utwory, pisane pod pseudonimem Kleofas Fakund Pasternak, ogłasza już w 1830 r. W tym samym roku, jako niepełnoletni „naczelnik sekretnego towarzystwa”, zostaje aresztowany za udział w tajnym ruchu młodzieży. Kolejny rok spędza w więzieniu i szpitalu więziennym w murach byłego klasztoru św. Ignacego w Wilnie. „O mało nie dostałem się z Wilna wprost na Kaukaz. Wózek już był przygotowany” – wspominał później.

Wydawało się, że po tym doświadczeniu ustatkuje się, zwłaszcza że wkrótce poznaje Zofię Woroniczównę, bratanicę Jana Pawła Woronicza – poety i, przez krótki czas, prymasa Królestwa Polskiego. Para weźmie ślub w 1838 r., będą mieli czworo dzieci. Jednak spokojne życie na wsi okaże się dla niego zbyt nudne. Kraszewski ciągle zmienia miejsce zamieszkania, udziela się jako kurator szkół, dyrektor teatru, prezes rozmaitych towarzystw. W 1860 r. osiada na krótko w Warszawie, ale po wybuchu powstania styczniowego, ostrzeżony, opuszcza ją pośpiesznie, aby uniknąć deportacji na Syberię. Zagrożenie było poważne, bo pisarz był już w tym czasie autorem setek tekstów, zarówno literackich, jak i publicystycznych, w tym wielu o antyrosyjskiej wymowie.

„Tymczasowo” osiedla się w Dreźnie, nie przypuszczając zapewne, że ten stan potrwa 21 lat. Po opuszczeniu rodziny wikła się w rozmaite romanse. Podjęta po latach próba anulowania małżeństwa z długo nie widzianą żoną spotka się jednak z odmowną odpowiedzią Rzymu. W tym czasie finansowo wiodło mu się nieźle: kupił willę, otworzył wydawnictwo i drukarnię. Gorzej było ze zdrowiem: kamica nerkowa, bronchit, choroby żołądka dokuczały pisarzowi, który coraz więcej czasu spędzał w uzdrowiskach.

Szpiegował dla ojczyzny

Ciągle jednak wspiera Polskę: najpierw zbiera fundusze dla uchodźców po powstaniu styczniowym, później współpracuje z francuskim wywiadem, tworząc coś w rodzaju siatki szpiegowskiej i przekazując korespondencje na temat niemieckiej armii i floty. Wpadł przez donos jednego z szantażujących go współpracowników. Inna sprawa, że sam działał dość nieostrożnie, przytaczając w swoich artykułach fakty pochodzące z meldunków wywiadowczych. Personalne ataki na kanclerza Bismarcka dopełniły reszty. Pokazowy proces odbył się w 1884 r. w Lipsku. Bismarck chciał dla niego nawet kary śmierci, skończyło się jednak na trzech i pół roku pozbawienia wolności. Obrona przekonała sąd, że pisarz działał z pobudek patriotycznych i że jego meldunki nie miały większej wartości dla wywiadu.

Polacy nie uwierzyli jednak w to, że ich ukochany pisarz był szpiegiem. Prasa nawoływała do manifestacji w jego obronie, interweniowali przyjaciele. Ostatecznie, ze względu na zły stan zdrowia, Kraszewski został w 1885 r. warunkowo zwolniony na pół roku. Sprzedał wtedy dom w Dreźnie i wyjechał do San Remo, a potem do Szwajcarii, mimo że władze pruskie słały za nim listy gończe. Nie zdążył jednak wprowadzić się do kupionego w Lozannie domu. Podróż podczas mrozu i śnieżycy przyczyniła się do zapalenia płuc. Zmarł 19 marca 1887 r. w Genewie, w hotelu De La Paix. Wdzięczni rodacy wyznaczyli mu miejsce w Krypcie Zasłużonych na Skałce, tuż obok Jana Długosza. 

Dostępne jest 14% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.