Nie wywiesiliśmy białej flagi

GN 2/2017

publikacja 09.02.2017 14:29

O tym, dlaczego w Polsce nie następuje gwałtowna laicyzacja, i o jakości naszej wiary mówi ks. prof. Piotr Mazurkiewicz.

Nie wywiesiliśmy białej flagi

Istnieje olbrzymie zróżnicowanie religijności, np. w diecezji tarnowskiej wskaźnik dominicantes wynosi 70,5 procent, a w szczecińsko-kamieńskiej jedynie 26 procent. Podobnie z communicantes: w diecezji tarnowskiej wskaźnik ten wynosi 24,8 procent, a w sosnowieckiej 11,1 procent.

Bogumił Łoziński: Z najnowszych badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego SAC wynika, że od 1989 r. liczba Polaków uczestniczących w niedzielnej Mszy św. zmniejszyła się o niecałe 7 proc. Jesteśmy odporni na laicyzację?

Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz: Pamiętam ekspertyzę socjologów z Polskiej Akademii Nauk z okolic roku 1989, która zapowiadała, że w ciągu 25 lat Polska pod względem religijnym stanie się krajem podobnym do Francji, gdzie na niedzielną Mszę św. uczęszczało około 5 proc. katolików. Kompletnie chybili, bo w 2015 r. wskaźnik dominicantes w Polsce wynosił 39,8 proc. W Polsce nie mieliśmy do czynienia z prostym kopiowaniem zachodnich wzorców, a w związku z tym także przebieg procesów laicyzacyjnych jest odmienny. W 1989 r. doszło u nas do zderzenia dwóch różnych procesów. Z jednej strony zostaliśmy włączeni w zachodnie prądy kulturowe, w tym także w proces sekularyzacji, który oznacza „wypychanie” religii i Kościoła ze sfery publicznej. Z drugiej zaś mieliśmy do czynienia z procesem „rechrystianizacji”.

Nie wywiesiliśmy białej flagi  

Rechrystianizacja kraju, w którym katolicyzm pokonał komunizm?

Ludzie już nie pamiętają, czym był komunizm i co oznaczał dla Kościoła. Wraz z jego upadkiem wiele przeszkód, także natury prawnej, nagle przestało istnieć. Spowodowało to dynamiczny powrót Kościoła do sfery publicznej. Do szkół wróciła katechizacja. Powstały różnego rodzaju stowarzyszenia świeckich katolików, nowe ruchy religijne. Normalnie zaczęła działać Caritas. W te dzieła zaangażowały się dziesiątki tysięcy katolików, świeccy poczuli się odpowiedzialni za Kościół w wymiarze parafialnym. Według badań ISKK, w 2014 roku w ponad 60 tysiącach przyparafialnych organizacji działało ponad 2,5 miliona wiernych. Jest to poważny ruch społeczny, który przeciwstawił się tzw. spontanicznej sekularyzacji.

Jednak powoli ona następuje.

Dane ilościowe wymagają głębszej analizy. Ukazują niepokojące zjawiska, ale także pewne pozytywne zmiany. Na początku okresu transformacji w Kościele dawały się zauważyć trzy grupy wiernych: głęboko wierzących, wierzących oraz niezdecydowanych, w końcu obojętnych i niewierzących ujętych wspólnie. Ludzie deklarujący się jako głęboko wierzący to na ogół osoby równocześnie regularnie praktykujące, często przystępujące do sakramentów i wyznające wiarę w bardzo dużym stopniu zgodną z oficjalnym nauczaniem Kościoła. Na przeciwnym biegunie byli ludzie, którzy nawet jeśli deklarowali się jako wierzący, mieli minimalny kontakt z Kościołem. Niekiedy nazywano ich „katolikami sezonowymi”. Pośrodku była grupa, która utrzymywała nieregularny kontakt z Kościołem, np. uczestnicząc we Mszy św. raz w miesiącu, spowiadając się raz lub dwa razy w roku. Od pewnego czasu wydaje się, że obserwujemy polaryzację społeczeństwa.

Nie wywiesiliśmy białej flagi  

Jedni głębiej wierzą, a inni odchodzą od Kościoła?

W grupie ludzi głęboko wierzących zachodzi wiele bardzo pozytywnych zjawisk. W ostatnim dwudziestoleciu (1991–2012) liczebność tej grupy wzrosła z 10 do 20 procent. W dłuższej perspektywie czasowej widoczny jest znaczący wzrost liczby osób przystępujących do Komunii św. (communicantes) – z 8 procent w 1980 r. do 17 procent w 2015 r. W latach 2002–2012 wzrosła liczba osób przystępujących do spowiedzi przynajmniej raz w miesiącu z około 15 do 22 procent. Prawdopodobnie rośnie liczba osób należących do nowych ruchów religijnych czy biorących udział w zamkniętych rekolekcjach. Z pewnością miejsca w domach rekolekcyjnych na takie weekendowe skupienia trzeba rezerwować ze znacznym wyprzedzeniem.

Co dzieje się w pozostałych dwóch grupach?

Część z grupy środkowej dołącza do grona osób głęboko wierzących, a inni przesuwają się w stronę przeciwnego bieguna. Grupa niezdecydowanych, obojętnych i niewierzących w latach 1991–2012 zwiększyła się z około 10 do 18 procent. Nowością jest zjawisko otwartej wrogości wobec Kościoła. Czasem przybiera ono formy polityczne, jak np. Ruch Palikota czy „czarne marsze”. Mobilizują się także środowiska apostatów. Jest to niewielki, ale głośny margines. Wcześniej takie postawy były traktowane jako obce naszej kulturze i tradycji, w której wizerunek Kościoła był bardzo pozytywny nawet wśród tych, którzy formalnie do niego nie należeli. Chyba tylko w Polsce istniała w latach 80. grupa osób niewierzących praktykujących.

Liczba Polaków uczestniczących w niedzielnej Mszy św. wzrosła w 2015 r. o 0,7 punktu procentowego w stosunku do roku poprzedniego i wynosi 39,8 procent. Wskaźnik dominicantes jest najczęściej brany pod uwagę przy określaniu religijności w Polsce. Od 1989 r. zmniejszył się on o 6,9 punktu procentowego, co świadczy o powolnym procesie laicyzacji, z momentami zahamowania, a nawet, jak w 2015 r. – wzrostu. Regularnie rośnie liczba communicantes. W 1980 r. 7,8 procent Polaków przyjmowało podczas Mszy Komunię św., w 2015 r. – aż 17 procent. Wzrost tego wskaźnika może świadczyć o pogłębianiu wiary.

Nie wywiesiliśmy białej flagi  

Wskaźniki religijności pokazują jednak, że prądy laicyzacyjne powoli przeważają.

Rośnie grupa osób głęboko wierzących, maleje jednak łączny odsetek osób wierzących i głęboko wierzących. Zmniejsza się również odsetek osób deklarujących się jako praktykujące systematycznie. Maleje wskaźnik dominicantes, rośnie wskaźnik communicantes. Procesy laicyzacyjne są niewątpliwe, ale przebiegają inaczej niż we Francji czy Niemczech. Aby je głębiej zrozumieć, należałoby badać grupę osób, które deklarują słabszą wiarę, rzadsze praktyki religijne i coraz luźniejszy kontakt z Kościołem. Jakie są przyczyny tego zjawiska, zwłaszcza gdy dotyczy ono młodzieży? Katolicyzm jest wciąż postrzegany jako element polskiej kultury i tradycji. W tym sensie jest stałym punktem odniesienia. Aż 92 procent społeczeństwa wciąż deklaruje się jako ludzie wierzący i podejmuje pewne praktyki religijne, choćby raz czy dwa razy w roku. To jest splot osobistej pobożności, tradycji rodzinnej, narodowej. Ludziom trudno wyobrazić sobie Wigilię bez opłatka, a Popielec bez popiołu. Pojawiły się także nowe formy religijne, które z roku na rok gromadzą coraz więcej ludzi. Na przykład Orszak Trzech Króli czy Droga Krzyżowa na ulicach miast w Wielki Piątek. Gdy kard. Józef Glemp wprowadzał Drogę Krzyżową na ulicach warszawskiej Starówki, nie było pewności, czy ludzie podchwycą ten nowy obyczaj. Dzisiaj jest to forma pobożności bardzo popularna w całej Polsce.

Rzeczywistość społeczna i kulturowa się zmienia. W jakiś sposób dostosowuje się do niej Kościół. Jeśli potrafi zaproponować nowe formy w miejsce tych, które zdają się trącić myszką, ludzi chętnie w nich uczestniczą. Od czegoś odchodzimy, ale nie idziemy donikąd. Pojawiają się nowe sposoby przeżywania doświadczenia religijnego. Przez te prawie 30 lat nasi biskupi i kapłani nigdy nie wywieszali białej flagi. Ich podejście do duszpasterstwa było kreatywne, wystarczy wspomnieć tylko o. Jana Górę. Duże wrażenie wywarła na mnie także reakcja, zwłaszcza młodzieży, na śmierć Jana Pawła II; zwoływanie się na modlitwę przez e-maile i SMS-y.

Wyrazem jakości wiary jest nasze postępowanie w codziennym życiu. Powszechnym zjawiskiem staje się życie bez ślubu, co piąte dziecko rodzi się poza związkiem małżeńskim, a 30 procent małżeństw się rozwodzi. Mamy problem z sakramentem małżeństwa?

Najpierw chciałbym odnieść się do kwestii dzieci, które rodzą się z pozamałżeńskich związków. Możliwe, że związane jest to także ze zmniejszeniem się liczby aborcji. Gdy była powszechnie dostępna, wiele dzieci poczętych poza małżeństwem zabijano przed urodzeniem. Świadomość niegodziwości aborcji znacznie się w społeczeństwie podwyższyła. Ponadto jest ona prawnie bardzo ograniczona.

Wracając do problemów rodziny, warto zwrócić uwagę, że Polacy deklarują bardzo tradycyjny stosunek do małżeństwa, które rozumieją według katolickiego wzorca. Ślub z jedną kobietą czy jednym mężczyzną, razem do końca życia, posiadanie potomstwa i wspólne jego wychowywanie. Co więcej, we wszystkich badaniach rodzina, i to rozumiana tradycyjnie, jest dla Polaków największą wartością. Nie zmienia to faktu, że rośnie akceptacja społeczna np. dla trwałego pożycia z jednym partnerem bez ślubu, a liczba rozwodów stale wzrasta.

Nie wywiesiliśmy białej flagi  

Dlaczego te deklaracje zaczynają rozmijać się z praktyką?

Ponieważ mamy do czynienia z głębokim kryzysem kulturowym, który uderza, między innymi, w katolickie rozumienie rodziny czy etyki seksualnej. Papież Franciszek mówi o upadku kultury, która nie promuje już miłości i poświęcenia. W „kulturze tymczasowości” ludzie z łatwością przechodzą od jednej relacji uczuciowej do innej; wyobrażają sobie, że niczym w sieci społecznościowej można się szybko podłączyć do człowieka, a potem równie szybko odłączyć czy wręcz zablokować go. Na relacje uczuciowe przenosi się to, co dzieje się z przedmiotami i środowiskiem: człowiek używa, wykorzystuje, „wyciska” rzeczy tak długo, jak długo one mu służą, a potem wyrzuca. W obliczu tej kultury także rodzice często czują się bezradni, „abdykują” z obowiązku wychowania, zwłaszcza w sferze życia moralnego. Ciekawe jednak, że ideały w dziedzinie życia rodzinnego wśród polskiej młodzieży nie uległy szczególnej zmianie, ale młodzi bądź nie wierzą, bądź rzeczywiście nie są zdolni do podejmowania stałych zobowiązań, na całe życie. Na problem ten zwrócił uwagę jeszcze w 2003 r. Jan Paweł II w adhortacji „Ecclesia in Europa”.

Z czego wynika ta niezdolność?

Na pewno jedną z przyczyn jest zjawisko kruchości psychicznej i trudne doświadczenia rodzinne. Osoby z rozbitych rodzin nie chciałyby powtarzać tego doświadczenia w swoim życiu; często boją się. Jan Paweł II wiązał nieumiejętność podejmowania stałych zobowiązań z utratą nadziei. Podkreślał, że Europa umiera demograficznie, ponieważ straciła nadzieję. Papież Franciszek mówi to samo, gdy nazywa nasz kontynent „starą i bezpłodną babcią”. Brak nadziei powoduje, że ludzie boją się mieć dzieci. Nie chodzi jednak o jakąś ludzką nadzieję, że jakoś to będzie, ale jedyną prawdziwą nadzieję, tzn. nadzieję na życie wieczne. Ona otwiera przed człowiekiem inną perspektywę życiową, perspektywę długiego trwania. Logika carpe diem ukazuje wówczas całą swoją nielogiczność, skoro środek ciężkości życia znajduje się po drugiej stronie świata. Powrót nadziei na nasz kontynent jest możliwy. Nawrócenie Europy jest możliwe. Ponieważ kryzys wynika z odwrócenia się od chrześcijaństwa, ratunek jest w powrocie do Jezusa Chrystusa.

Jan Paweł II wskazywał na szczególną rolę Polski w tym procesie nawracania Europy. Jesteśmy do tego zdolni?

Polska jest w innej fazie rozwojowej niż Zachód. Jeszcze 40 czy 50 lat temu nasza religijności nie była żadnym nadzwyczajnym zjawiskiem na mapie Europy. Z czasem jednak kraje Zachodu się zsekularyzowały. W Polsce komunizm „zamroził” ten proces. Jak wspomniałem, upadek tamtego systemu uruchomił proces rechrystianizacji, a nasza religijność w wielu aspektach jeszcze się wzmocniła. Według mnie wezwanie Jana Pawła II nie oznacza, że mamy opuścić Polskę i ruszyć nawracać Zachód. Na pewno Europa potrzebuje Kościoła, który żyje wiarą, ale po pierwsze w Polsce, tu na miejscu. Już sam fakt istnienia takiego Kościoła i takiego społeczeństwa zmienia Europę. Chodzi o pokorne świadectwo wierności w tym miejscu, w którym nas Pan Bóg postawił.

Ks. prof. Piotr Mazurkiewicz - wykładowca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W latach 2008–2012 pełnił funkcję sekretarza generalnego Komisji Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej COMECE. Jest członkiem Wspólnoty Emmanuel. Ma 57 lat.

Dostępne jest 11% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.