Nie zabijajcie mojego zabójcy

Jakub Jałowiczor

|

GN 6/2017

publikacja 09.02.2017 00:00

„Chcę mieć pewność, że moja śmierć nie spowoduje wykonania kary głównej na jakiejkolwiek innej ludzkiej istocie” – napisał ks. René Wayne Robert. Amerykański franciszkanin przez lata pomagał więźniom. Być może po śmierci uratuje jeszcze jednego bandytę.

Nie zabijajcie mojego zabójcy Ks. René Wayne Robert przewidział, iż może zostać zabity, i nie chciał, by jego zabójcę także pozbawiano życia St Johns County Sheriff’s Office

Znajomych zaniepokoiła cisza w eterze. 10 kwietnia 2016 r. ks. Robert napisał na portalu społecznościowym, że odwiedza centrum medyczne, a potem zamilkł. To było do niego niepodobne. Znajomi mówili, że 71-letni zakonnik zachowuje się jak króliczek Energizera – wszędzie było go pełno, zawsze miał zapał do działania i ciągle wrzucał coś na swój profil na Face­booku. Wszczęto poszukiwania. W mieszkaniu nie było niepokojących śladów, ale niebieska toyota ks. Roberta zniknęła. Zaledwie pół godziny po wydaniu nakazu poszukiwania funkcjonariusze namierzyli samochód. Za kierownicą siedział 28-letni Steven Murray. Mężczyzna wymknął się policjantom, ale wytropiono go podczas obławy z wykorzystaniem helikoptera i psów gończych. Po zatrzymaniu Murray przyznał się do zamordowania ks. Roberta. Zapytany, gdzie ukrył zwłoki, wskazał kilka miejsc. W tym to prawdziwe.

Niebezpieczny człowiek

Ks. Robert często spotykał się z ludźmi podobnymi do Murraya. Od lat pomagał prostytutkom, narkomanom i osobom zwolnionym z więzienia. Przyjaciele wspominali, że potrafił wychodzić do potrzebujących w środku nocy i dawać im pieniądze. „Robię to, co każe mi zrobić Bóg” – odpowiadał, gdy przestrzegano go przed niebezpieczeństwem. Swojego zabójcę poznał prawdopodobnie przez jedną z kobiet, której udzielał pomocy. Miała ona radzić księdzu, żeby trzymał się z daleka od Stevena Murraya.

Dostępne jest 18% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.