Rewolucja e(ro)tyczna

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 5/2017

publikacja 02.02.2017 00:00

Trzeba widzieć sens, żeby rozumieć seks.

Rewolucja e(ro)tyczna

Film o Michalinie Wisłockiej odświeżył temat „burzycielki seksualnego tabu” w epoce PRL. Zdaje się, że feministki i Salon zwietrzyli w niej swoją nową świętą. Co prawda jej życiorys średnio się nadaje na wzór nawet dla ludzi o lewicowej wrażliwości (na przykład życie w trójkącie z mężem i przyjaciółką), ale cóż robić – rewolucja seksualna, jak każda inna, pożera swoje dzieci. Więc ona, choć pożarta, to jednak, z braku lepszych, za bohatera robić musi.

„Ona nauczyła Polaków seksu” – przeczytałem w jednej z gazet. No proszę, co za dobrodziejka. Bo wcześniej Polacy rozmnażali się przez pączkowanie albo, jak geje, drogą adopcji. O seksie nie mieli pojęcia, bo im księża już w starożytności wpajali średniowieczne poglądy.

W innej gazecie napisali, że Wisłocka „uczyła nas, jak pięknie kochać”. Znaczy się przed Wisłocką Polacy nie wiedzieli, jak pięknie – jeśli w ogóle – kochać.

Z kolei tytuł w „Wysokich Obcasach” poinformował: „Rewolucja erotyczna Michaliny Wisłockiej: To była walka o miłość”.

Jeśli to była walka o miłość, to skończyła się klęską. No bo gdyby ta „rewolucja erotyczna” przyniosła społeczeństwu więcej miłości, niż było jej wcześniej, to w jej efekcie powinno ubyć rozwodów, małżonkowie powinni żyć bardziej harmonijnie, a dzieci powinny dorastać w spokoju pod skrzydłami swoich kochających się rodziców. Tymczasem „obalanie seksualnego tabu” jakoś nie wywołało powszechnej szczęśliwości. Przeciwnie – zaczęła wzrastać liczba rozwodów, posypały się więzi rodzinne, polały się łzy wzgardzonych małżonków i dzieci rozdartych między rodzicami, którzy uwierzyli w nadrzędność swojego „prawa do szczęścia”.

Oczywiście to nie „Sztuka kochania” Wisłockiej jest przyczyną tego wszystkiego. Ta książka była w PRL rewolucją seksualną „na miarę naszych możliwości”. Dziś nie zwróciłaby niczyjej uwagi, niemniej na swoje czasy stała się swoistym manifestem moralności tego świata, który seks traktuje bardziej jak cel niż jako środek. Nic w tym zresztą dziwnego, bo co lepszego mają ludzie, którzy postanowili zerwać z moralnością zakorzenioną w chrześcijaństwie? Czego takie osoby mogą chcieć bardziej niż seksu? No, może władzy, ale to trudniej dostępne. Seks może im się jawić jako szczyt i kres, podczas gdy dla chrześcijan to sposób wypełnienia powołania. Piękny i dobry, jeśli osadzony w woli Bożej, ale to nic wobec szczęścia, jakie Bóg przygotował tym, którzy nauczyli się miłości. A sam seks ani nie jest miłością, ani miłości nikogo nie nauczy. Może wyrażać miłość, ale nieraz większym wyrazem miłości jest powstrzymanie się od niego.

Oczywiście można posłuchać rewolucjonistów i seks postawić w miejsce Boga, ale to się smutno kończy. Na przykład tak jak u biednej pani Michaliny, świeć, Panie, nad jej duszą.

* * *

Przyszła tata

Brytyjskie Stowarzyszenie Medyczne wydało dyspozycje dla swoich pracowników, aby przestali używać określenia „przyszła mama”, bo to może urazić „osoby transgenderowe”. Jak więc należy mówić? Ano, „osoba w ciąży”. Pracownicy stowarzyszenia nie powinni używać wyrażenia „biologiczny mężczyzna”, lecz mają mówić „oznaczony jako mężczyzna”. Wyrażenie „biologiczna kobieta” ma być zastąpione przez „oznaczona jako kobieta”. Ze słownika mają też zniknąć rzeczowniki z rdzeniem męskim, a zastąpić je mają słowa neutralne. Dlaczego tak? Bo, jak oświadczyły władze stowarzyszenia, „nierówność płci znajduje odbicie w tradycyjnych poglądach na temat roli mężczyzn i kobiet”. Ha, trudno się z tym nie zgodzić. To naprawdę niedopuszczalne, żeby tylko matki rodziły dzieci. Dlaczego nie ciotki? Dlaczego nie wujkowie? A to dopiero początek nierówności. Dlaczego na przykład kobiety mają dwie piersi do karmienia, a mężczyźni, tfu… „oznaczeni jako mężczyźni”, żadnej? Albo dlaczego kobiety nie łysieją, a „oznaczeni jako mężczyźni” bardzo często? To straszne, co ten Pan Bóg ludziom zrobił. Tfu! Pani Boga!

Co tam dzieci

Dominika Wielowieyska z „Gazety Wyborczej” ostrzega przed ewentualnym „zaostrzeniem” obowiązującej ustawy aborcyjnej w postaci zakazu aborcji eugenicznej. Straszy, że w takim wypadku kobiety znów wyjdą na ulice. „Radykalizm przynosi skutek odwrotny do zamierzonego” – stwierdza. Pani redaktor – zakaz mordowania dzieci z zespołem Downa to radykalizm?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.