Jaki może być chór parafialny? Rodzinny, przyjazny i… profesjonalny.
Dyrektor Zbigniew Siekierzyński prowadzi próbę chóru.
jakub szymczuk /foto gość
Salka jest niewielka, poobwieszana dyplomami. Przez 25 lat tych nagród się nazbierało. A jest to śpiewający fenomen – przez chór Schola Cantorum Maximilianum przewinęło się kilkuset śpiewaków. Małych i dużych. Tymczasem parafia św. Maksymiliana na podwarszawskich Błotach, przy której chór powstał, liczy sobie… 2 tys. dusz.
Na osiem głosów
Próba to wyjątkowa, bo niedługo jedna z chórzystek wychodzi za mąż i trzeba opracować odpowiednią oprawę muzyczną. Dyrygent i twórca chóru, Zbigniew Siekierzyński w garniturze i pod krawatem. Bo muzyka i wspólne śpiewanie wymagają eleganckiej oprawy i podkreślenia – nawet strojem – tego, co ważne. – Jeden tu rządzi. Reszta słucha – przypomina dyrygent tonem dość surowym. – Nie bawić się szalikiem na próbie – upomina kilkunastolatkę. – Zaczynamy. Raz, dwa, trzy…
Dziś wszystkie głosy śpiewają jednocześnie. Pierwszy i drugi sopran, pierwszy i drugi alt, podobnie tenory i basy. Niektóre utwory chór wykonuje na osiem głosów. „Ave, ave verum Corpus…” – nie ma możliwości, by Mozartowski utwór w małej salce wybrzmiał do końca. Głosy zlewają się, tłumią. Nie szkodzi. Ćwiczyć trzeba. A najmniejszy nawet fałsz wychwytuje maestro Siekierzyński. Dopiero na sali koncertowej 70-osobowy śpiew zaprezentuje się w całej krasie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.