Bez porozumienia

Brak porozumienia w Sejmie to nie tylko efekt sporu między rządem a opozycją, ale także konsekwencja walki między G. Schetyną i R. Petru o to, kto będzie liderem opozycji.

Zakończenie protestu opozycji w Sejmie było blisko. Jak ustaliliśmy jeszcze przed nowym rokiem odbyło się szereg spotkań opozycji z PiS, podczas których doszło do wstępnego porozumienia. Opozycja miała przestać okupować salę plenarną, w zamian PiS przyjąć poprawki do budżetu zgłaszane przez nią w Senacie, po czym ustawa wróci do Sejmu, gdzie będzie poddana debacie i głosowaniu. Takie rozwiązanie zakładało kompromis z obu stron, cofnięcie się o krok, aby zakończyć spór i wyjść z niego „z twarzą”. Jednak tak się nie stało, ale nie z winy PiS.

Ryszard Petru po kompromitacji w związku z wycieczką do Portugalii wyraźnie stracił w rywalizacji z Grzegorzem Schetyną o miano lidera opozycji. Chcąc ratować nadwątloną pozycję zwołał konferencję prasową, na której przedstawił kompromisowe ustalenia jako efekt jego zabiegów. W ten sposób przejął inicjatywę w licytacji z liderem PO o palmę pierwszeństwa. Reakcją Schetyny było wycofanie się z wcześniejszych ustaleń i zerwanie porozumienia. PO ogłosiła, że nadal będzie okupować sejmową mównicę. Wydawało się, że w takim stanie rozpocznie się 11 stycznia posiedzenie Sejmu. Jednak nieoczekiwanie Petru zmienił zdanie i zerwał porozumienie. Znów kompromitacja, ale dlaczego? Otóż zbuntowała się część klubu Nowoczesnej, która nie zgodziła się na zakończenie protestu i zagroziła, że przejdzie do PO. Petru ustąpił. Schetyna przejął inicjatywę i wysunął się w wyścigu o lidera opozycji na czoło. Stąd właśnie on był głównym negocjatorem w sporze z PiS w dniu, w którym miało się rozpocząć kolejne posiedzenie. Negocjacje z PO zakończyły się fiaskiem, pozostałe partie, choć krytykowały PiS, zgodziły się nie okupować mównicy.

Co z tego wynika? W tej chwili czas pracuje na korzyść PiS. Opozycja walczy między sobą, popełniając kolejne błędy i zaliczając kompromitujące wpadki. Okupacja mównicy dla społeczeństwa staje się mało zrozumiała, gdyż jej pretekstem nie jest jakaś ważna sprawa społeczna. Spór dotyczy tego, czy budżet został uchwalony zgodnie z prawem, jak twierdzi PiS. Zgodnie z przepisami o tym, czy ustawa została uchwalona zgodnie z prawem decyduje marszałek Sejmu. Sprawa jest oczywista, choć oczywiście można mieć inną opinię. Polacy niewątpliwie mają dość okupacji sejmu, tym bardziej, że jej powód jest niejasny: najpierw było to obrona dziennikarzy, a gdy ten powód znikł, pretekstem protestu stałą się kwestia budżetu. Gdy nie uda się prowadzić obrad, PiS rozważa scenariusz, aby następnie posiedzenie sejmu zwołać za kilka tygodni i czekać, aż opozycja sama się osłabi. PiS liczy, że gdy poparcie w sondażach zacznie opozycji spadać sami zakończą protest.

Te polityczne układanki mogą nużyć. Wielu Polaków gubi się w nich, nie rozumiejąc do końca o co chodzi. Niestety wnioski są dość oczywiste. Spory między rządem a opozycją to w demokracji rzecz normalna. Tyle, że ich forma nie może oznaczać łamania prawa, a to robią obecnie posłowie Platformy. Spór między liderami opozycji odbywa się na „żywym organizmie państwa”, ewidentnie szkodząc Polsce. W całym tym zamieszaniu dobro Polski wydaje się dla polityków najmniej ważne. I to jest w tym wszystkim najbardziej tragiczne.