Uwielbienie Boga nie zamyka się w słowach

Religia, która tylko po to gromadzi ludzi na wspólnych obrzędach, by potem czuli się zwolnieni od szukania Boga, jest jak lekarstwo, które bardziej szkodzi, niż uzdrawia

Uwielbienie Boga nie zamyka się w słowach

Paweł, pisząc do Koryntian swój list, już na samym początku daje lekcję chrześcijańskiego rozumienia uwielbienia Boga. Religia, która tylko po to gromadzi ludzi na wspólnych obrzędach, by potem czuli się zwolnieni od szukania Boga, jest jak lekarstwo, które bardziej szkodzi, niż uzdrawia. Potrzeba mi w każdym miejscu wzywać imienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Wychwalanie imienia Jezusa, Syna Bożego, to nie jest odprawianie religijnych rytuałów. Chrześcijaństwo to zupełnie nowe życie. Pierwsi chrześcijanie chwalili Jezusa nawet w katakumbach, nawet pod ziemią i nawet na arenie cyrków, ponosząc męczeństwo, a także przy spożywaniu pokarmów i w czasie liturgii. Wszędzie i zawsze.

Święty Augustyn mówi w komentarzu do Psalmu 37, że modlitwa, czyli uwielbienie Boga, nie zamyka się w słowach, ale jest niczym nieograniczonym pragnieniem, które nigdy nie znika. Charles Duke, amerykański astronauta, w 1972 r. brał udział w wyprawie statku kosmicznego Apollo 16 i jako jeden z nielicznych ludzi w historii chodził po Księżycu. Utalentowany i pracowity, cieszył się sławą i bogactwem. Mimo to pragnął czegoś więcej. Jego życie było nieustannym szukaniem nowych wyzwań. Jednak jego małżeństwo było na progu rozpadu, a dzieci bały się każdej jego wypowiedzi, gdyż używał słów jedynie po to, by niszczyć w innych chęć do życia. W słowach leży moc zarówno wzmacniania kogoś, jak i unicestwiania. Był chrześcijaninem ograniczającym swoją religijność jedynie do wypełniania obowiązku niedzielnych nabożeństw. Nie odczuwał ani bliskości Boga, ani pragnienia takiej zażyłości. Sześć lat po powrocie z Księżyca przeszedł do klubu tenisowego i doznał przemiany. Uświadomił sobie pragnienie bliskości Jezusa. Czy można spotkać Boga w klubie tenisowym? On działa na krańcach świata i w każdym miejscu. Charles Duke przyjął Jezusa za osobistego Pana swych decyzji i wszystkich słów właśnie w klubie tenisowym.

Nie trzeba lecieć na Księżyc, by być bliżej nieba. Trzeba niebo tworzyć w słowach, które się wypowiada do innych, by inni żyli wdzięcznością, a nie zniechęceniem. Po dwudziestu latach od tego wydarzenia Duke powiedział, że nigdy nie spodziewał się, że będzie wychwalał Jezusa w zwykłych miejscach ziemi, chociaż był w niezwykłej podróży na Księżyc i niczego to w jego życiu nie zmieniło na lepsze, a raczej pogorszyło.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.