Chrzest jak koło ratunkowe

GN 1/2017

publikacja 08.01.2017 00:00

Chrzest jest sakramentem wyrywającym nas z lęków, zanim dorośniemy do tego, by zdać sobie z nich sprawę.

Chrzest jak koło ratunkowe

Piotr przekonał się, że Bóg nie kieruje się żadnymi zasługami ludzkimi, pozycją, pochodzeniem, wykształceniem, a jedynie wewnętrznym drżeniem serca, które jest ogarnięte bojaźnią poszukiwania Boga za wszelką cenę i bojaźnią przed utratą Go. Owo drżenie jednak pozostałoby rozpaczliwą nostalgią za niebem, gdyby nie chrzestne wydobycie mocą Ducha Świętego.

Chrzest jest pouczeniem sakramentalnym, które daje nam obraz wydobycia z każdego dna mocą miłości Trójcy Najświętszej. W wypowiedzi Piotra otwierającym pojęciem jest bojaźń przed Bogiem: „w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi”. O co chodzi z tą bojaźnią? Czyżby Bóg oczekiwał od nas w pierwszym rzędzie trwogi? Absolutnie nie! Ręka człowieka tonącego drży, gdy zaciska się w dłoni kogoś, kto wciąga go do szalupy ratunkowej. Bojaźń przed utratą ostatniej dłoni ratunku to właściwa postawa oczekiwana przez Boga. Miejmy bojaźń, by nie porzucić wyciągniętej dłoni Boga, wyrywającego nas z każdej topieli. Człowiek jest istotą przerażoną i dobrze będzie, jeśli z tego przerażenia zostanie wydobyty dzięki bojaźni przed pozostaniem w niej.

Paul Tillich pisał, iż potrzeba męstwa, które daje uwolnienie od poczucia winy i groźby potępienia, od pustki i bezsensu, od śmierci i przerażenia niebytem. Chrzest jest sakramentem wyrywającym nas z tych wszystkich lęków, zanim dorośniemy do tego, by zdać sobie z nich sprawę. W starożytności długo przygotowywano katechumenów do tego sakramentu. Mieli zdać sobie sprawę, jak nieocenionym kołem ratunkowym jest chrzest. Może tylko Łucja Bagińska, która 30 stycznia 1945 r. wypadła za reling storpedowanego okrętu „Wilhelm Gustloff”, wiedziała, co to znaczy być wydobytym z topieli i jak cenna jest dłoń, która wydobywa. Może to właśnie Bagińska mogłaby napisać najlepszy komentarz do sakramentu chrztu? Słyszała ona, jak ci, którzy się wówczas trzymali szalup, wzywali Boga, i jak wielu wykrzykiwało modlitwę „Ojcze nasz”. Kolosalny okręt pochłaniał tysiące ton lodowatej wody, przechylał się i zmierzał na dno. Dlatego na pokładzie i pod nim trwała okrutna walka o przetrwanie. Łucja Bagińska walczyła o życie w lodowatej wodzie. Ponton odpływał od statku, a ona trzymała się jego linki i błagała, żeby ludzie ją wciągnęli. Oni jednak bili ją po dłoniach. Ale ona nie puściła linki, bojaźń była silniejsza niż ból. W końcu wciągnęli ją do środka.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.