Włoskie trzęsienie ziemi

Bartosz Bartczak Bartosz Bartczak

publikacja 05.12.2016 14:55

Wynik włoskiego referendum zadecydował nie tylko o końcu premiera Matteo Renziego, ale i o fiasku całego procesu reform przez niego firmowanego. Teraz czeka nas okres niepokojów nie tylko nad Tybrem, a włoskie wstrząsy mogą spowodować wielkie trzęsienie ziemi w całej Europie.

Włoskie trzęsienie ziemi Premier Włoch Matteo Renzi ogłasza rezygnację GREGOR FISCHER /PAP/EPA

Ogłaszając referendum konstytucyjne, premier Matteo Renzi położył na szali cały swój autorytet. Oficjalnie pytanie dotyczyło poparcia dla osłabienia pozycji Senatu i szeregu działań wzmacniających władzę centralną. Choć zmiana włoskiego systemu politycznego wydaje się wręcz rewolucyjna, to głównym tematem dyskusji przedreferendalnej była przyszłość szefa rządu. Włosi, zmęczeni kryzysem, mają coraz bardziej dość młodego Florentczyka na czele ich kraju, a jego ambitny program reform, którym uwiódł rodaków, okazał się dla ich zbyt radykalny. Kryzys polityczny, jakim skutkowało głosowanie na NIE, może doprowadzić do zdobycia władzy przez Ruch Pięciu Gwiazd, którego liderzy już zapowiadają rozpisanie referendum dotyczącego uczestnictwa w Strefie Euro. A to może doprowadzić do paniki na rynkach finansowych i pogłębienia kryzysu zapoczątkowanego Brexitem.

Chłopiec z Florencji lekarstwem na kryzys

Żeby zrozumieć aktualną sytuację Włoch, trzeba zrozumieć sytuację ekonomiczną tego kraju. Choć już od lat 90-tych włoska gospodarka pozostawała w stagnacji, to naprawdę mocnym uderzeniem był krach finansowy z 2008 r. Włosi, uważający swój kraj za jednego z liderów Europy, znaleźli się nagle w grupie PIGS (akronim z nazw: Portugal, Italy, Greece, Spain), wśród państw najbardziej dotkniętych kryzysem. Włoskie PKB zaliczało spadki przez kilka lat z rzędu, rosnąć zaczęło za to bezrobocie. Wśród młodych wynosi ono ponad 40 proc., a ci, co pracę mają, muszą często przeżyć za pensje mniejsze niż wynosi najniższa emerytura. Sen z powiek ekonomistom spędza gwałtownie rosnący dług publiczny. A załamanie włoskiej giełdy doprowadziło do dymisji rząd niezatapialnego Silvio Berlusconiego.

Nową nadzieją dla Włochów stał się Matteo Renzi. Ten młody prawnik zaczynał karierę u boku Romana Prodiego. Popularność przyniosły mu rządy w rodzinnej Florencji, gdzie m.in. zredukował kolejki do publicznych przedszkoli o 90 proc. i wprowadził w mieście darmowe WiFi. Dlatego szybko stał się jednym z najpopularniejszych polityków centrolewicowej Partii Demokratycznej i kandydatem na jej lidera. Jednak premierem Renzi został nie w wyniku wyborów, ale w wyniku przewrotu pałacowego w rodzimej partii, dzięki któremu odebrał stanowisko szefa rządu Enrico Lettcie. Nie zmniejszyło to jednak jego popularności. W odczuciu Włochów, jeśli poradził sobie z postkomunistycznymi aparatczykami, pamiętającymi często czasy Breżniewa, poradzi sobie również z reformowaniem kraju.

Włosi nie lubią zmian

Zaledwie 39-letni premier stał się ewenementem na włoskiej scenie politycznej zdominowanej przez polityków po sześćdziesiątce. Swoje rządy Renzi rozpoczął od kilku ruchów pod publiczkę, jak sprzedaż rządowych limuzyn na e-Bayu czy wyrzucenie szeregu zasiedziałych szefów państwowych firm i zastąpienie ich przez profesjonalnymi menadżerami, często młodymi kobietami. Jednak najpoważniejsza zmianą była reforma prawa pracy, liberalizująca politykę zatrudnienia. Zdecydowano się m.in. na likwidację kontrowersyjnego Artykuł 18 Statutu Pracownika. Artykułu, który zabraniał zwalniania pracowników na umowie o pracę bez uzasadnionej przyczyny, a w istocie uniemożliwiał zwolnienie pracownika z przyczyn innych niż dyscyplinarne. Przeciwko tym zmianom w Rzymie protestowało prawie milion osób. Mimo oporu we własnej, bliskiej związkom zawodowym partii, Renziemu udało się przeprowadzić kontrowersyjną reformę, jednak zaważyła ona na jego popularności.

Walka o uelastycznienie włoskiego rynku pracy nie była jedyną walką, jaką podjął Matteo Renzi. Postanowił on zmienić system stanowienia prawa we Włoszech. Po II wojnie światowej Włosi, mając w pamięci rządy Mussoliniego, stworzyli system wzajemnej kontroli szeregu instytucji, wprowadzając m.in. idealny bikameralizm, czyli pełną równowagę między Senatem a Izbą Deputowanych. System, który w założeniu miał służyć demokratycznej kontroli nad politykami, po latach stał się wygodnym narzędziem do stopowania zmian i ukrywania korupcji w gąszczu procedur parlamentarnych. Premier zaproponował osłabienie Senatu, redukcje jego składu i zmianę sposobu wyboru Senatorów. Ponadto skróceniu miał ulec proces legislacyjny, zmniejszona miała zostać pozycja regionów i ciał doradczych w stosunku do rządu centralnego a w systemie wyborczym miała zostać wprowadzona premia dla zwycięskiej partii, dająca jej większość w parlamencie. Senat oczywiście zablokował zmiany, ale Renzi postanowił ogłosić referendum, w którym chciał zapytać Włochów o opinię na temat systemowych reform.

Koniec  włoskiego Obamy, początek włoskiego Trumpa?

Matteo Renzi stwierdził kiedyś, że jest fanem House of Cards. Niektórzy dziennikarze porównywali nawet jego historie zdobycia władzy do fabuły popularnego serialu z Kevinem Spacey. Prawdziwa polityka to jednak nie serial telewizyjny. Premier Włoch przelicytował, kiedy próbując wyjść z impasu, zapowiedział dymisję w wypadku przegranej w referendum. Szczyt popularności miał on już dawno za sobą. Jego reformy nie pomogły znacząco włoskiej gospodarce. Wzrost gospodarczy nie przekracza 1 proc. a sytuacja na rynku pracy nie uległa radykalnej poprawie. W szybkim tempie rośnie nie tylko zadłużenie państwa, ale i gospodarstw domowych. Rządowa pomoc dla włoskiego systemu bankowego, któremu grozi fala bankructw, blokuje Komisja Europejska. W tej atmosferze, referendum, które stało się plebiscytem popularności premiera Renziego, zdecydowało o końcu kariery polityka, porównywanego jeszcze niedawno do Baracka Obamy.

Wynik referendum to powód do zmartwień nie tylko dla elit rzymskich, ale i brukselskich.  Po ogłoszeniu rezultatów znacząco spadł kurs Euro, a wraz z nim Złotego. Włochy czeka teraz trudny okres do nowych wyborów. Czwarta gospodarka Unii Europejskiej nie ma teraz silnego przywództwa, a co więcej, nie ma jakichkolwiek perspektyw na kontynuowanie procesu reform. A nowe wybory mogą dać władzę byłemu komikowi, nazywanemu włoskim Donaldem Trumpem, Beppe Grillo. Jego założony zaledwie 7 lat temu Ruch 5 Gwiad staje się liderem sondaży. Partia ta głosi oryginalne połączenie haseł ekologicznych i poparcia dla demokracji bezpośredniej z eurcosceptycyzmem i sprzeciwem wobec imigracji, a w Europarlamencie pozostają w sojuszu z Nigelem Faragem. Zmęczeni kryzysem Włosi, obrażeni na Unię Europejską, mogą nie tylko dać władze ruchowi, ale i zechcieć poprzeć rezygnację ze wspólnej waluty w zapowiadanym przez jego liderów referendum. A jeśli niepokoje po Brexicie udało się z trudem opanować, to wyjście Włoch ze Strefy Euro może być tą kostką domina, która wywoła panikę nie tylko na rynkach finansowych, ale może zburzyć cały gmach Eurolandu.