Bo pytali

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

GN 48/2016

publikacja 24.11.2016 00:00

Odpowiedzialność to, gdy trzeba, zdolność odpowiadania „nie”.

Bo pytali

Na szybie w drzwiach sklepu, niedaleko miejsca, gdzie mieszkam, wisiała reklama kalendarzy z gołymi paniami. Każdy wchodzący lub wychodzący, dorosły czy dziecko, chciał czy nie chciał, musiał „zapoznać się z ofertą”.

Po dwukrotnej interwencji kierownik w końcu zdjął „ofertę”, ale po pewnym czasie pojawiła się tam nowa. Tym razem panie w strategicznych miejscach mają naklejone białe paski.

Podobno szefem tego sklepu jest tak zwany dobry katolik.

Ha, może lepiej, żeby w tej sytuacji nie uchodził za katolika. Przecież ten facet ludzi gorszy – a to znaczy, że oni od tego stają się gorsi. A co Pan Jezus powiedział o tych, którzy by stali się przyczyną zgorszenia „tych najmniejszych”, to aż strach czytać.

I co z tego, że ten nieszczęśnik nakleja jakieś paski? Przecież w dalszym ciągu zachęca ludzi do grzechu. Wciska im truciznę i jeszcze chce na tym zarobić. I pewnie tłumaczy sobie, że przecież nikogo do tego nie zmusza.

Niestety, to bardzo powszechne myślenie wśród wszelkich oferentów. Nawet jeśli uważają się za oddanych Bogu, nie widzą nic złego w tym, że na ich półkach zalegają prezerwatywy, „pisma dla panów” czy jakieś inne paskudne pisemka. Uważają to wręcz za dowód zawodowej rzetelności, że u nich jest „wszystko”.

Zapytałem kiedyś sprzedawczynię sklepu prowadzonego przez katolika zaangażowanego w swojej parafii, dlaczego wśród sprzedawanych czasopism mają antykościelny, wulgarny szmatławiec. – Szef bierze, bo ludzie pytają – odpowiedziała.

No jasne, że ludzie pytają. O różne rzeczy: o dopalacze, o wibratory, o pigułki antykoncepcyjne, o pornosy, o adres najbliższej „agencji towarzyskiej”. Nawet o bombę atomową zapytają, jeśli będą mieli szanse ją dostać.

A co robi chrześcijanin, gdy go pytają o narzędzia grzechu? Proste – odpowiada: „nie ma”.

Niektórzy ludzie biznesu nie wyobrażają sobie, że mogliby coś takiego powiedzieć. A jednak gdy asortyment zależy od nich, czasem powinni. Bo czy to normalne, że chrześcijanie sami produkują i sprzedają stryczki, na których następnie powieszą się ich bliźni?

Są rzeczy, których człowiek Chrystusa nie może zamawiać, nikomu dawać ani sprzedawać (i nie chodzi tylko o kwestie handlowe). Oczywiście to może wiązać się z pozorną stratą, ale co oznaczają słowa Jezusa o „traceniu życia” dla Niego? Kto nie jest gotów zrezygnować z zysków za narzędzia zguby, jak chce zachować swoją duszę na życie wieczne?

Jakoś umyka wierzącym pojęcie grzechów cudzych. Wydaje się ludziom, że każdy odpowiada tylko za siebie. Otóż nie. Jezus w scenie sądu ostatecznego pyta nas o to, cośmy zrobili innym. Jeśli adwentowe „równanie ścieżek” ma oznaczać coś konkretnego, to już na pewno musi to być usuwanie z drogi tego, przez co ludzie upadają.

* * *

Ma go nie być?

W tygodniku „Polityka” ukazał się rysunek satyryczny, nawiązujący do rządowego programu, zgodnie z którym matka po urodzeniu niepełnosprawnego dziecka dostanie 4 tys. zł. Autor, Andrzej Mleczko, przedstawił na nim Quasimoda – bohatera powieści Wiktora Hugo. Kaleki obdartus wyjaśnia przechodniowi swój stan. „Matka połakomiła się na cztery tysiące” – mówi. Ciekawe, czy rysownik tę samą kwestię włożyłby w usta osoby jeszcze bardziej kalekiej, ale ubranej w garnitur? Na przykład Stephena Hawkinga, genialnego astrofizyka, od lat bezwładnego, porozumiewającego się za pomocą specjalnej aparatury? I co z tego, że Hawking taki się nie urodził, tylko zachorował później? Każdy kaleka może być geniuszem i każdy geniusz może być kaleką. Ale pan Mleczko i redakcja „Polityki” najwyraźniej uważają, że życie osoby niepełnosprawnej nie jest warte nawet 4 tys. złotych.

Czarny protest

Po zmianie władzy dziwnie uspokoiły się Marsze Niepodległości. Nie było bójek, nikt nie podpalał wozów transmisyjnych ani budek przy ambasadach. Sprawę wziął więc w swe ręce Jacek Hugo-Bader z „Gazety Wyborczej”. Wypastowany na czarno ruszył między narodowców. Z jego relacji w GW wynika, że w ciągu pół godziny spotkały go „dwie słowne napaści”. W końcu dwóch typów się zlitowało i podobno zaczęło go szarpać. Ale, co za pech, „przed napadniętym wyrasta dwóch mężczyzn, którzy stają w jego obronie”. Jak widać, GW już nawet na narodowców nie może liczyć. Cóż, jaka prowokacja, taka martyrologia.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.