Szacun dla Legii

Szczerze mówiąc nie liczyłem, że Legia cokolwiek osiągnie w Lidze Mistrzów. Nawet, że strzeli gola, nie mówiąc o zdobyciu punktu i remisie z Realem Madryt. Pomyliłem się i się z tego cieszę.

Szacun dla Legii

Jako warszawiak z urodzenia i od pokoleń jestem kibicem Legii. Od kiedy pamiętam zawsze  to była moja drużyna. Cieszyłem się z jej sukcesów, półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów w 1991 r., czy z udziału w Lidze Mistrzów w sezonie 1995/96. Potem przyszły chude lata w Europie, ale całkiem dobre w piłce krajowej. W ostatnich latach podobała mi się gra drużyny pod wodza Henniga Berga, szczególnie w pierwszym sezonie. Trener Besnik Hasi nie wzbudzał mojego entuzjazmu, tym bardziej byłem zaskoczony, gdy Legia pod jego wodzą zakwalifikowała się w tym roku do Ligi Mistrzów. Grała jednak w fatalnym stylu. Będąc za Legią sercem, oceniałem realistycznie, że w tych elitarnych rozgrywkach może być kompromitacja – wysokie przegrane, w kiepskim stylu, bez gola i punktu. Pierwszy mecz z Borussią Dortmund w pełni potwierdził moje obawy – przegrana sześcioma bramkami po słabej grze. Wstyd i kpiny z polskiej drużyny w piłkarskim światku w Europie. To bolało. Zmiana trenera na Jacka Magierę dawała pewne nadzieję. Moje kasandryczne wizje przestały się sprawdzać. Najpierw gol Radovića w Madrycie, a w Warszawie aż trzy i remis z najbardziej utytułowaną drużyną świata Realem Madryt, aktualnie jednym z najlepszych klubowych zespołów na naszym globie. Przyznaje i biję się w piersi – pomyliłem się. I choć człowiek, gdy się pomyli jest zwykle zły, w tym przypadku się cieszę. Bardzo optymistycznie podchodzę do pozostałych dwóch meczów w fazie grupowej LM. Ale nie typuje wyników, żebym znów się nie pomylił ...