Sztuka oczyszczająca

Andrzej Nowak

|

Gość Niedzielny 41/2016

publikacja 06.10.2016 00:00

Nie szukamy już oczyszczenia naszych emocji w zebranych na wielkich wystawach płótnach, tylko – co najwyżej – dobrej lokaty kapitału.

Sztuka oczyszczająca

Dyskusje nad sztuką, o ile jeszcze w ogóle się u nas zdarzają, dotyczą najczęściej filmów. Teraz krytycy i publiczność spierają się o „Wołyń” Smarzowskiego, „Ostatnią rodzinę”, która wygrała gdyński festiwal filmowy, oraz o „Powidoki” Wajdy, które choć festiwal przegrały, nominowane zostały przez „ważną komisję” do zaszczytu reprezentowania Polski w wyścigu po Oscara. Wstrząsający „Wołyń” Smarzowskiego widziałem i uważam, że żaden polski film przez ostatnich 27 lat nie spełnił misji wielkiego dzieła sztuki. A jest nią katharsis: oczyszczenie naszych emocji, uczuć przez wzbudzenie litości i trwogi, które przybliża nas do tajemnicy ludzkiego losu. Nie do zrozumienia, ale do tajemnicy.

Dwóch pozostałych filmów nie miałem jeszcze okazji zobaczyć. Wiem jednak, że dotyczą wybitnych polskich malarzy XX wieku: Władysława Strzemińskiego („Powidoki”) oraz Zdzisława Beksińskiego („Ostatnia rodzina”). I uświadomiłem sobie z zawstydzeniem, jak zubożała nasza artystyczna erudycja, jak mało w publicznej przestrzeni i w indywidualnej wyobraźni Polaków, także znakomitej większości współczesnych polskich elit, zajmuje dziś nasze malarstwo. Gdzie się podziała ta wielka niegdyś tematyka, tak ważna w czasach Matejki i jego ucznia Malczewskiego, w czasach Wyspiańskiego i jeszcze nawet Wróblewskiego czy Kantora? Jest co najwyżej płytka pogoń za ostatnią modą, za lansowanym aktualnie „nazwiskiem”. Nie ma historii, nie ma tradycji, nie ma sporu o sens sztuki i jej relacje z polską „osobnością”. Nie szukamy już oczyszczenia naszych emocji w zebranych na wielkich wystawach płótnach, tylko – co najwyżej (to „sport” dla bardzo wąskiej grupki) – dobrej lokaty kapitału. Czy już tylko spór o najnowszy film Wajdy będzie jedyną okazją, by malarskie przygody Polski trafiły „pod strzechy”, a raczej do rozmów prowadzonych ponad korporacyjnymi przegródkami?

Smutne to pytanie przyszło mi na myśl, kiedy trafiła w moje ręce opowieść Ryszarda Kluszczyńskiego o nowoczesnym malarstwie polskim: „Od Michałowskiego do Fangora”. Uznany wydawca najpiękniejszych w ostatnim 20-leciu książek o polskiej sztuce postanowił tym razem sam sięgnąć po pióro. Z pasji, z chęci upomnienia się o „niedocenianą rolę malarstwa w budowaniu polskiej tożsamości narodowej”, a zarazem przekazania – żywą opowieścią o losach indywidualnych artystów i setkami reprodukcji (bardzo często obrazów wyciągniętych po raz pierwszy z rozmaitych kolekcji prywatnych) – tego, czego nie przekazują już ani muzea, ani szkolne nauczanie, ani kultura masowa. Tu chodzi o wydobycie nas z estetycznej zapaści, w jaką wpędziła nas post-kultura i pop-polityka elit III RP. Do tego, by się z niej wydostać, potrzebna jest systematyczna praca przypominania tych obrazów, które tworzą kanon polskiej sztuki: od romantycznej „Szarży w wąwozie Somosierry” Michałowskiego, całego pocztu dzieł Matejki, przez „Patrol powstańczy” Maksymiliana Gierymskiego, „Żydówkę z pomarańczami” Aleksandra Gierymskiego, „Babie lato” Chełmońskiego, „Portret Helenki” Wyspiańskiego, „Melancholię” Malczewskiego, „Szał” Podkowińskiego, „Dziewczynkę w żółtej chustce” Ślewińskiego i tak dalej, i głębiej, i piękniej Tylko wtedy, kiedy to dziedzictwo ogarniemy, odnowimy w sobie, zapytać możemy mądrzej: jakie w tym jest na przykład miejsce Beksińskiego czy Strzemińskiego? Spojrzenie w ten fenomenalny przewodnik po polskim malarstwie pokazuje, że nie jest to miejsce szczególnie wybitne. Czy więcej nam daje szansy na oczyszczenie nihilistyczna groza obrazów Beksińskiego, „unistyczna” abstrakcja Strzemińskiego, czy może kontemplacja tajemnicy zawartej w „Aniele Pańskim” Aleksandra Gierymskiego, w „Ecce homo” Chmielowskiego, w „Krzyżu w śniegu” Ruszczyca, w cudownym „Bożym Narodzeniu” Wydry, a może we współczesnych wizjach „Dekalogu” Gierowskiego czy w obrazach jego ucznia, Jarosława Modzelewskiego, który tak jak mistrz – wciąż „uznaje Boga za rdzeń porządku świata”? O tym religijnym rdzeniu naszej wielkiej sztuki księga Kluszczyńskiego opowiada z wyjątkową konsekwencją i swadą. Zaprasza do debaty nad polską sztuką. Który ze współczesnych krytyków – pyta retorycznie autor wspominanej książki – „odważyłby się dzisiaj napisać, że przy Józefie Mehofferze Alfons Mucha to co najwyżej nudny manierysta?”. Może warto poznać na nowo te polskie dzieła, które „rozwijają naszą wrażliwość, kształtują poczucie piękna, dostarczają wzruszeń, bez wątpienia czynią nas lepszymi” Warto je poznać, by wydobyć się z niemądrych kompleksów, z utartych przez nowomodną krytykę stereotypów, by przemyć, oczyścić na nowo nasze widzenie polskiej kultury.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.