Czemu to tyle trwa? Wydaje się, że nasza modlitwa odbija się od ściany, nie widzimy żadnych przełomów. Warto dalej szturmować niebo? A może dać za wygraną?
„Cały dzień modlę się za przyjaciela. Co mogę robić innego?” – notował w swym dzienniku saletyn o. Bohdan Dutko.
Roman Koszowski /Foto Gość
Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego (Jk 5,16). To słowo powraca do mnie od miesięcy. Może dlatego, że zbyt łatwo składam broń i wchodzę w narzekanie osła, zamęczającego otoczenie swoim: „Daleko jeszcze?”.
W ciągu dwóch ostatnich lat zetknąłem się ze wspólnotami, które odważnie głosiły, że „Bóg jest ekstremalnie dobry”, a Jego imię brzmi Jahwe Rapha („Bóg jest uzdrowieniem”). Głosząc szereg konferencji na ten temat, nie doświadczały żadnych przełomów. To były słowa wypowiadane pod prąd, w kompletnej ciemności. Wspólnoty nie decydowały się jednak na zmianę tematu. Były wierne Słowu.
Po pewnym czasie Bóg zaczął w niezwykły sposób potwierdzać to nauczanie. Takie konkretne doświadczenie miały między innymi krakowski Głos na Pustyni czy Głos Pana ze Skierniewic. W posłudze lidera tej drugiej grupy, Marcina Zielińskiego, o wiele bardziej fascynują mnie nie tyle znaki i cuda, których Bóg dokonuje dzisiaj, ile okres jałowy, pustynny: czas, gdy przez cztery lata modlił się, nie widząc żadnych owoców. Dlaczego nie zrezygnował? Dlaczego nie dał za wygraną, tylko desperacko oczekiwał realizacji słów: „Na chorych kłaść będą ręce, a ci odzyskają zdrowie”? Ja rezygnuję po kilku nieudanych próbach (a nie ukrywam, że często już po pierwszej).
Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.