Nieprawda, 
że nic się nie da zrobić

GN 34/2016

publikacja 18.08.2016 00:00

O ŚDM w Krakowie i wnioskach dla duszpasterstwa młodzieży 
mówi bp Edward Dajczak.

Nieprawda, 
że nic się nie da zrobić henryk przondziono /foto gość

Ks. Tomasz Jaklewicz: Księże Biskupie, czy ten piękny obraz młodego Kościoła, który zobaczyliśmy na ŚDM, nie uśpi duszpasterzy, nie sprawi, że spoczniemy na laurach?

Bp Edward Dajczak: Zobaczyliśmy rzeczywiście piękny świat, bo człowiek, który spotyka Jezusa, staje się piękny. W jakimś sensie jest to także zasługa Kościoła w Polsce, ale ten świat został nam podarowany. Otrzymaliśmy wielki dar, który jest bardziej zobowiązaniem niż powodem do świętowania sukcesu. Musimy być pokorni i wdzięczni. Powinniśmy zauważyć niepokojące sygnały, począwszy od przyjrzenia się liczbom i zaangażowaniu parafii, wspólnot, duszpasterzy.

Zarejestrowanych polskich uczestników było 78 tysięcy, podczas gdy Włochów 63 tysiące, Francuzów 33 tysiące. Jeśli uwzględnimy, że liczba praktykujących w tych krajach jest znacznie niższa niż w Polsce, to wydaje się, że tej zaangażowanej polskiej młodzieży nie było zbyt wiele. Drugie niepokojące zjawisko to duszpasterze, którzy przyjechali na ŚDM bez młodzieży.

Byli młodzi kapłani, którzy przyjechali bez młodzieży. Były też polskie grupy bez duszpasterza. W wypowiedziach uczestników ŚDM akcentuje się rolę papieża Franciszka oraz świadectwo wiary innych uczestników. Nie słyszę jednak ani o biskupach, ani o księżach. Mało jest opowieści, w których pojawia się „nasz ksiądz”, który nam pomógł, zorganizował, opiekował się. Polacy masowo dojechali dopiero na finał, nie było ich wcześniej. Trzeba sobie postawić pytanie, czy w przygotowaniach nie popełniliśmy jakiegoś błędu, może zabrakło odwagi. W świadectwach młodzieży pojawia się zdanie: „Baliśmy się przyjechać”. Dlaczego się bali? Czytałem świadectwo dziewczyny, która pisze, że nie była na ŚDM, ale przed ekranem telewizora płakała, słowa papieża Franciszka poruszyły jej serce. Nie mam wątpliwości, że ten końcowy zryw był zasługą przekazu medialnego. Brakuje mi także refleksji w diecezjach, w parafiach na temat, co dalej, co z tym wielkim darem zrobimy. Może jest jeszcze za wcześnie, ale myślę, że nie wolno z tym długo zwlekać, bo zapał gaśnie szybko.

Czyli polski Kościół powinien jak najszybciej wyciągnąć wnioski dla duszpasterstwa młodzieży?

Ciągle mamy system uczenia młodych doktryny. W przeciętnym wydaniu to lekcja religii jest przekazem doktryny. Uczymy ich i uczymy, i niewiele z tego wynika. Rozmawiam o tym z młodymi i z księżmi. Jeśli w klasie na religii jest dwadzieścia parę osób, to z tego w niedzielę w kościele są dwie, trzy osoby. Cały rok chodzą na religię i nie wybudzają się. Szukając klucza do tego, uderzyło mnie słowo papieża, które padło na spotkaniu z biskupami – bliskość. Powinniśmy być blisko Ludu Bożego. Bez bliskości mamy tylko słowa bez ciała. Myślę, że ciągle rozumiemy nauczanie jako przekaz informacji. To jest problem, który doskonale rozszyfrował wiele lat temu sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki – trzeba zbierać ludzi, być z nimi, być blisko, pociągnąć ich. Jeśli młodzi mówią, że żałują, iż nie byli na ŚDM, bo zabrakło im odwagi, to znaczy, że gdyby ktoś tych ludzi pozbierał, dodał im odwagi, zachęcił, dał im swój czas, byłoby inaczej. Nasz błąd polega na tym, że zaszeregowaliśmy młodych ludzi jako trudne pokolenie. Mówimy ogólnie „młodzi dzisiaj”. A różnorodność młodego pokolenia jest większa niż kiedykolwiek. ŚDM pokazuje, że młodzi chcą być razem, że Bóg ich pociąga. Ale widać też, że miejsc w parafiach, w których młodzi mogą realizować te pragnienia, jest w Polsce za mało.

Dla młodzieży czymś ważnym było doświadczenie rówieśników, którzy podzielają tę samą wiarę. Zobaczenie, że nas jest tak wielu. Na co dzień czują się bowiem osamotnieni jako wierzący.

To młode pokolenie potrzebuje masowych doświadczeń. Kiedyś na naszym diecezjalnym spotkaniu młodych w Skrzatuszu zaczęło brakować już miejsca, więc mówię: „Podzielmy diecezję na pół i zróbmy to w dwóch turach”. Zapytałem o to młodych, a oni wszyscy krzyknęli: „Nie! Nam potrzebna jest mocna wspólnota, nam potrzebne jest doświadczenie mocy”. ŚDM było doświadczeniem mocy. Oni sobie wzajemnie to podarowali. Ktoś mi opowiadał o zdumieniu jakiegoś księdza, że młodzież jest taka dobra. Trudności, które mamy z młodym pokoleniem, powodują, że księża, a zwłaszcza słabsze osobowości, mówią, że nic nie da się zrobić. To nie jest prawda. Tylko dziś nie wystarczy powiedzieć „ruszcie się” i oni przyjdą. Nie przyjdą, bo musi być coś jeszcze. Coś, co widzimy w papieżu Franciszku. Nauczanie musi być konkretne i bliskie życia. To jest pokolenie, które ma kłopot z myśleniem o bardzo odległych celach. Oni żyją chwilą obecną, szukają bliskości, impulsu, światła z dnia na dzień. Musimy przeorientować nasz sposób przekazu, musimy otwierać nasze domy.

Czy można sformułować bardziej konkretne wnioski na przykład dotyczące katechezy? Bo odnoszę wrażenie, że pewne rzeczy powtarzamy od lat.

Tak, mówimy w kółko to samo… i ciągle robimy tak samo.

Być może dla wielu księży ŚDM będzie jakimś impulsem do działania. Zobaczyli, że to, co wydaje się niemożliwe, jest możliwe.

Księża spotykają dziś młode pokolenie głównie w szkole, gdzie katechizują. Jesteśmy zmęczeni tą formą, którą sami sobie narzuciliśmy. Nie chodzi o przekreślanie katechezy, ale trzeba szukać innych form docierania do młodzieży z Ewangelią. ŚDM pokazały, że w młodym pokoleniu jest potencjał. Jest szansa na przyciągnięcie ich do Kościoła i Chrystusa. Oni nie przyjdą do instytucji, do zimnej parafii. Nie przyjdą, jeśli nie pójdzie się do nich, jeśli ich się nie pozbiera, nie zaoferuje czegoś sensownego, jeśli się nie zacznie mówić do nich ludzkim językiem. Mieliśmy w diecezji młodzież z Afryki i Ameryki Południowej. Kiedy wyjeżdżali, byli zbudowani, zachwyceni rodzinami, które ich przyjmowały. To jest kolejny wniosek z ŚDM – nie zbudujemy duszpasterstwa młodzieży bez rodziny. Papież to podkreślał: słuchajcie rodziców, dziadków. Czy w przygotowaniach do sakramentów nie za dużo uwagi przywiązujemy do wkuwania katechizmu, zamiast bardziej podać rękę rodzinom, wprowadzić je w doświadczenie Boga? Sformalizowane przygotowanie nie wydaje już owoców. Wszyscy o tym wiemy, ale kurczowo się tego trzymamy.

Papież mówił do młodych o schodzeniu z kanapy i o przedwczesnej emeryturze. Czy nie powinniśmy tych słów odnieść najpierw do nas, do duszpasterzy? Rozumiem jednak, że po 20 godzinach katechezy w tygodniu księża szukają raczej tej kanapy niż kolejnych spotkań z młodzieżą.

Tak, myślę, że wielu księży zgasło przez to, że w szkołach muszą iść cały czas pod prąd. Nie ma wśród uczniów zainteresowania Bogiem, bo Go nigdy nie doświadczyli, nie doświadczyli także domu. Mówię często księżom, że muszą stwarzać taką parafię, która będzie pełniła rolę rodziny zastępczej. Same informacje to za mało, konieczne jest doświadczenie. Po wielu godzinach katechezy Bóg jest dla wielu młodych ideą, pojęciem, a nie Kimś, kogo się spotyka, doświadcza. Jeśli nie znajdą kochającego Boga, to szukają Go po omacku w dziwnych rejonach. Tyle lat jeżdżę na Woodstock i wiem, że działa świadectwo. Proszę zobaczyć, jak podziałało świadectwo Maćka Cieśli. Młody chłopak, któremu życie się kończyło, a on do końca robił swoje i zostawił te piękne słowa, że każdy dzień jest ważny, że nie trzeba czekać, aż dostaniemy w łeb. To prawda, że księża czasem dostają po głowie, ale młodzi także. Oni bywają często zmęczeni tą ciągłą walką, światem konkurencji i wielkich prędkości, światem promującym tylko tych, którzy odnieśli sukces. Są wycofani i przerażeni. Trzeba im mówić o Bogu, który na nich czeka, który cieszy się nimi, który daje im szansę. Pokazywać pozytywnie, z czym Bóg wychodzi do nich.

Zapominamy, że nie przekażemy żadnej prawdy bez zbudowania najpierw relacji.

Młodzi sprawdzają prawdę w ten sposób, że pytają, czy ona działa w życiu, czy to wnosi coś w moje życie, czy nie. Jeżeli to będzie tylko teoretyczny przekaz, to nie zadziała. Ale jeżeli przekaz prowadzi do tworzenia wspólnoty, wprowadza ich w doświadczenie Boga, to ich życie się zmienia.

Pakiet pielgrzyma w pełnej wersji kosztował 690 zł. Może to było za dużo dla wielu? Czy nie powinniśmy byli pomyśleć o jakiejś formie dofinansowania w parafiach, szkołach?

W czasach mojej młodości podczas wakacji z zasady spłukiwaliśmy się ze wszystkich pieniędzy, bo trzeba było dopłacać do młodego pokolenia. W jednej z naszych parafii, to mała biedna wioska, katechetka zorganizowała młodych tak, że zbierali jagody i 20 osób uzbierało na pakiet. Ale to ona miała ogień w sercu i wiedziała, co zrobić. 690 zł plus inne koszty to poniżej 1000 się nie zejdzie. To dla wielu mogła być bariera. Zgadzam się, nie pomyśleliśmy o tym na samym początku. Biskup ze Szwajcarii pytał mnie zdziwiony, czy to prawda, że polska młodzież musi płacić.

Dorzucę i to, że płacić musieli także wolontariusze.

Na pewno jakiś procent młodych nie pojechał, bo było za drogo, jakiś procent nie pojechał, bo nie miał ich kto zorganizować. Ktoś się wystraszył, komuś rodzice odradzili. Musimy pozbierać te wszystkie czynniki. Na szczęście przekaz w mediach był na tyle potężny, że ŚDM podziałał nawet na tych nieobecnych. Teraz trzeba koniecznie zaproponować jakieś formy kontynuowania tego doświadczenia wiary, radości bycia razem. Jeśli to się teraz zostawi, to za chwilę ogień zgaśnie i przetrwają tylko wspomnienia.

Neokatechumenat zaraz po ŚDM zorganizował wielkie spotkanie. Przełożyli ten „ogólnokościelny” ogień na życie swojej wspólnoty. Parę tysięcy osób zgłosiło się do kapłaństwa, do życia konsekrowanego, na misje. W tym jest pewna wizja, program, droga. Mam wrażenie, że nasze duszpasterstwo działa na zasadzie pospolitego ruszenia i wybitnych solistów.

Zgoda, to nie może być ciągła improwizacja. Konieczne są dobre programy, musimy też uczyć się słuchać młodych ludzi po to, żeby ich rozumieć, by wejść w ich świat, ich pragnienia. Kiedyś na radzie duszpasterskiej odważniejszy młody człowiek powiedział: „Zwykle my słyszymy od was, czego wy chcecie, ale może wreszcie posłuchacie nas, młodych, czego my naprawdę chcemy”. Ewangelizacja zaczyna się od słuchania. Jeśli na Przystanku Jezus ktoś nie umie słuchać ludzi z Woodstocku, to nie ma szans. Trzeba najpierw pokornie i cierpliwie wysłuchać, także sporo gorzkich słów. Potem zaczynają się bardzo ciekawe rozmowy pięknie owocujące. Ale jeśli będziemy wciąż mówili „zróbcie to, to i to”, i nie posłuchamy, to będziemy się rozmijać.

Czy Ksiądz Biskup planuje poruszyć te kwestie na forum episkopatu?

Mam nadzieję, że na najbliższym spotkaniu z biskupami dojdzie do rozmowy o młodym pokoleniu w polskim Kościele. Pewne decyzje strukturalne i programowe powinny być na tym forum podjęte. Sytuacja Kościoła w Polsce jest inna niż w wielu miejscach na Zachodzie. To także zobaczyliśmy w czasie ŚDM, ale to nie jest nam podarowane na zawsze. ŚDM to był początek, nie koniec. Zapłonął ogień, który trzeba podtrzymywać. •

Bp Edward Dajczak
– biskup diecezjalny koszalińsko- kołobrzeski, lat 67, współorganizator Przystanku Jezus na Woodstocku

Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.