publikacja 11.08.2016 00:00
O roli porażki, dojrzewaniu do sportowej radości i ciarkach podczas hymnu mówi szablistka Aleksandra Socha.
Aleksandra Socha, szablistka, mistrzyni Polski, mistrzyni Europy, medalistka mistrzostw świata, olimpijka z Aten, Pekinu oraz Londynu. Jest też żołnierzem Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu w stopniu kaprala.
Bartłomiej Zborowski /epa/pap
Agata Puścikowska: Na igrzyska olimpijskie jedzie Pani już...
Aleksandra Socha: …czwarty raz.
Do czterech razy sztuka?
Być może. Ale w igrzyskach nie liczy się wyłącznie medal. Igrzyska to ukoronowanie olimpiady, czyli 4-letnich do nich przygotowań i wielu lat pracy i wyrzeczeń.
Ile dni w roku Pani trenuje?
Nie liczę dokładnie. Ale ponad 250 dni spędzam poza domem, na zgrupowaniach i zawodach. Biorę udział głównie w zawodach zagranicznych: pucharach świata, mistrzostwach Europy. W krajowych startuję rzadko .
Ale skutecznie. Jest Pani 6-krotną indywidualną mistrzynią kraju. Tyle lat wielkiej pasji do sportu niezbyt popularnego w Polsce.
To prawda. Pasja jest tu najważniejsza, bo akurat pieniądze, jeśli są, przychodzą po dłuższym czasie, i tylko do najlepszych zawodników. Szabla jest finansowana ze środków pozabudżetowych. Młodszym, mniej znanym zawodnikom trudno jest uprawiać ten sport, często właśnie ze względów finansowych. Ja jestem szablistką, ale jestem też... kapralem, żołnierzem zawodowym w Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu. Należę do zespołu sportowego Centrum, co pozwala mi realizować wielkie marzenie: reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.