Nosiłem niebezpieczne narzędzia, teraz noszę różaniec

Mariusz

publikacja 03.08.2016 10:17

Planowali mnie zabić. Ledwo udało mi się ujść z życiem. Leżałem na ziemi krzyżem, a jeden z oprawców stał mi na rękach. Wtedy zacząłem się modlić i w duszy krzyczeć: „Boże pomóż”.

Nosiłem niebezpieczne narzędzia, teraz noszę różaniec

Podobnie jak wielu młodych ludzi żyłem bez Boga przez wiele lat i nie chciałem Go poznać. Duchowa strona mojego życia nie istniała.

Już w młodym wieku zaczęły się konflikty z prawem, byłem od dziecka niegrzeczny, zbuntowany. Wszyscy z mojej rodziny łącznie z rodzicami powtarzali i złorzeczyli mi, że jestem najgorszy ze wszystkich dzieci w rodzinie. Jedynym, który wstawiał się za mną i był dla mnie autorytetem, stawał w mojej obronie był dziadziuś, który od kilku lat jest już w Niebie.

W domu nie było nigdy ciepła, miłości, akceptacji, za to był strach, gniew i przerażenie. To doprowadziło mnie do buntu. Ciągłe awantury pomiędzy rodzicami, tak po powrocie Taty po alkoholu, w późniejszym czasie już nawet bez alkoholu, wkoło tylko panowała niezgoda.

Wychowałem się w przeciętnej rodzinie. Od młodych lat rówieśnicy śmiali się ze mnie, że chodzę w ubraniach z lumpeksu, że nigdy nie mam na zapiekankę w szkole itp.

Powiedziałem sobie, że jeszcze wam wszystkim pokażę, że będę kimś. Już wtedy żywiłem do rówieśników nienawiść, wstręt, złość. Zacząłem kolegować się ze starszymi chłopakami, coraz bardziej interesowały mnie klimaty uliczne. Dużo słyszałem o mafii, gangach i to mnie fascynowało, by być właśnie takim człowiekiem: medialnym przestępcą, o którym się mówi, który jest na pierwszych stronach gazet. Zacząłem szukać u takich ludzi akceptacji i miłości. Teraz wiem, że szukałem tam, gdzie tak naprawdę nie powinienem. Pozornie ją znalazłem.

Początkowo zaczęły się drobne kradzieże, potem już większe wymuszenia, haracze, rozboje, włamania, pobicia. Z biegiem czasu zacząłem palić papierosy, pić alkohol, by być takim, jak moi koledzy – twardym.

Moje życie wymknęło mi się spod kontroli i coraz bardziej wchodziłem w ciemną strefę. Chciałem bardzo i dążyłem do tego, by ludzie się mnie bali i czuli respekt, by mnie szanowali. Dlatego prowadzałem się z o kilkanaście lat starszymi kolegami. Kiedy poznałem gangsterów, chciałem być tak umięśniony jak oni, więc jeden zaczął się mną "opiekować" i szprycować sterydami anabolicznymi, które hamowały mój rozwój i negatywnie wpłynęły na moje życie. Opuszczałem się bardziej w nauce, za to coraz więcej poznawałem ludzi z półświatka.

Od rodziców rzadko dostawałem kieszonkowe, często im kradłem ostatnie pieniądze, wkoło słyszałem, że jestem zły, niedobry, że wyrosnę na bandytę i mi głowę utną.

Ósmą klasę szkoły podstawowej skończyłem z ledwością, szkołę średnią zignorowałem i przerwałem.

Uznałem, że jest mi dobrze, że realizuje się i spełniam wśród przestępców, zarabiam pieniądze, a zwłaszcza staję się kimś na mieście, zaczynam wśród ludzi wzbudzać strach, a nauka do niczego  nie jest mi potrzebna.

Z każdym dniem stawałem się coraz bardziej złym człowiekiem, pełnym nienawiści do wszystkich ludzi i tego, co mnie otacza.

Liczyłem się tylko ja sam i zasady panujące wśród kompanów. Świadomie wybierałem zło i życie w syfie grzechu, chociaż wiedziałem ze on nie zdoła mnie zaspokoić. Sięgałem po przyjemność, ale w zamian przychodziły jeszcze mocniejszy ból i pustka,

Kiedy nadszedł dzień egzaminu do bierzmowania, kolega namówił mnie na piwo i spod Krzyża Jezusa odszedłem wtedy i powróciłem do Kościoła po 12 latach.

Co prawda bywałem na Pogrzebach bliskich osób, ale relacji z Bogiem głębszej nie miałem i nie uznawałem.

Ja nadal piąłem się w światku przestępczym. Poznawałem coraz to mocniejszych ludzi, bardziej wpływowych w Polsce i na Ukrainie. Zacząłem handlować narkotykami

 i po pewnym czasie stworzyliśmy zorganizowaną grupę przestępczą prężnie działająca pod najniebezpieczniejszym gangiem w kraju – grupą mokotowską.

Zacząłem zażywać kokainę, popalać marihuanę. W wieku 17 laty zrobiłem pierwszy taki poważniejszy nielegalny biznes na ogromne pieniądze. W tym czasie także

okradaliśmy hipermarkety. Żeby dobrze się zabawić korzystałem z usług agencji towarzyskich, bez których już potem żyć nie mogłem. Uzależniłem się od seksu. Byłem także zniewolony masturbacją.

Kiedy się rozwijałem w czarnym świecie, na pewnej zakrapianej libacji doszło do incydentu. Złapałem za drewnianą pałkę, aby zaimponować towarzystwu. Wiedziałem, że będzie rozgłos na mieście, jaki to ja jestem mocny. Poszedłem z kilkoma kolegami do człowieka, który został zabity za kilka dni. Następnie zostałem zatrzymany pod zarzutem zabójstwa. Po tym, jak odłączyłem się i zacząłem zeznawać przeciwko grupie, chcieli mnie wrobić i wykorzystać przeciwko mnie, to że miałem w reku kija i nic nim nie wojowałem.

Po dwóch latach trafiłem do aresztu za wprowadzanie do obrotu środków odurzających. Kiedy byłem przesłuchiwany, coś dziwnego zaczęło się ze mną dziać. Jakiś dziwny głos się pojawił. Mówił, abym się przyznał, że będę żył na nowo. Odwróciłem się, a tylko był policjant naprzeciwko mnie. To mnie zaczęło zastanawiać, ale nie szukałem głębiej odpowiedzi. Już wtedy poczułem i przysiągłem sobie: "dość takiego życia".

Zacząłem, się przyznawać do zarzucanych mi czynów i opisałem mechanizm działania grupy.

Dostałem niesamowitego oświecenia umysłu i uświadomiłem sobie tym samym, że ja taki naprawdę nie jestem, że wszystko to są maski które przyodziewałem, że nie pasuję do tych ludzi.

Będąc w areszcie wielokrotnie próbowałem się powiesić na kratach od celi i nigdy się to nie udawało, bo zawsze jakaś sytuacja uniemożliwiała mi to. Czułem wtedy, że jestem już skończony, że i tak mnie zabiją. Tyle było we mnie strachu i tym się karmiłem. Po pewnym czasie przebywania w więzieniu wyszedłem na wolność i powróciłem do rodzinnego miasta.

Po kolejnej zakrapianej libacji wszcząłem awanturę i rozpętała się bijatyka w pubie. Zdemolowaliśmy go oraz pobiliśmy właścicieli.

Już bez żadnych przeszkód się przyznałem, tak byłem skruszony. Po tym wydarzeniu przestałem się kolegować ze wszystkimi znajomymi z tego środowiska, gdyż taki człowiek jak ja to w światku "frajer", "ku.a policyjna" i wiele, wiele innych najgorszych obelg, które ciężko przez gardło mi przechodzą. Pragnąłem żyć uczciwie.

Nabawiłem się depresji. Wielokrotnie myśli miałem czarne. Walczyłem z nimi przez wiele lat. Znalazłem uczciwą pracę, którą bardzo polubiłem i po pewnym czasie wpakowałem się w pracoholizm.

Myślałem, że dawni koledzy o mnie zapomnieli, ale wtedy zaczęły się wtargnięcia do domu, zastraszanie mojej rodziny, mnie. Były okrutne pobicia mnie.

Planowali mnie zabić. Ledwo udało mi się ujść z życiem. Leżałem na ziemi krzyżem, a jeden z oprawców stał mi na rękach. Wtedy zacząłem się modlić i w duszy krzyczeć: „Boże pomóż”. Cały zalany łzami, nawet błagałem tego człowieka, by mnie nie zabijał i bloczek betonowy, który rzucił centralnie w moją twarz, zmienił kierunek lotu i przeleciał obok mnie.

To po ludzku jest nie do opisania. Wiem, że wtedy to Pan Bóg zmienił kierunek lotu tego przedmiotu.

Był także okres, kiedy chodziłem na spotkania do sióstr zakonnych z kolegą, który nawrócił się w więzieniu, ale po pewnym czasie uznałem, że to nie dla mnie.

Bojąc się cały czas zemsty dawnych kolegów/wspólników zacząłem nadużywać alkoholu i stałem się alkoholikiem. Wtedy nie czułem strachu. Nałóg stał się dla mnie przyjacielem, który rozwiązuje moje problemy.

Po pewnym czasie zrozumiałem, że to nieodpowiedni kumpel. On tylko „rozwiązywał” konto bankowe i rodzinę, ale nie rozwiązywał problemów.

Po tym wszystkim postanowiłem znowu powrócić do dawnego życia, ale gdy dowiedziałem się, że zastrzelili żonę jednego z bossów, przemyślałem sprawę na nowo i kategorycznie powiedziałem: „Nie, ja tego znowu  nie chcę”.

W pracy coraz więcej zarabiałem i tym samym zacząłem się wywyższać i poniżać biedniejszych ludzi. Stałem się chciwy.

Zastanawiałem się, czemu ja cały czas jestem nieszczęśliwy. Wymyśliłem że znajdę kobietę i wtedy będę. I poznałem kobietę kilka lat starszą. Przyczyniłem się do rozpadu jej małżeństwa. Kupiłem auto i zacząłem jeździć po alkoholu. W Wielką Sobotę strzelałem z wiatrówki do policjantów. Zatrzymali mnie, gdy kierowałem po pijanemu i zabrali prawo jazdy. Następnie po trzech miesiącach od pierwszego zdarzenia, spowodowałem potrójną kolizję i uciekając z stamtąd, wpadłem w poślizg, tracąc panowanie nad kierownicą. Leciałem prosto w wymurowany słup klinkierowy, gdyby na mojej drodze nie rosła choinka która zamortyzowała uderzenie, zabiłbym się. Potem uchroniłem się z ledwością, by nie pójść do wiezienia za ten wypadek. Dostałem kolejny wyrok musiałem pokryć ogromne koszty. Dotknęła mnie także nieuleczalna choroba, jaką jest łuszczyca.

Świat mi się zawalił. Wstydziłem się jej i lęk przed ludźmi był najgorszy. Chodziłem w upalne dni w długich ubraniach, a nawet zamykałem się w domu. W moim życiu znów rządził alkohol. Były przerwy w niepiciu, gdyż „zaszywałem” się już trzykrotnie, ale po tym powracałem do picia.

Nienawiść żywiłem do księży, że to pedofile, zboczeńcy, złodzieje, mafia w czarnych kieckach. A jednak zdałem sobie sprawę, że to tak samo ludzie jak i ja: słabi, grzeszni bez wyjątków oraz że o księżach mówi się jak o samolotach – tzn. tylko tych, którzy upadają. Dlatego jedyną szansą jest modlitwa. Jeśli kapłan upada, to tylko dlatego, że nie modlimy się za niego.

W moim życiu nie wydarzyło się nic niesamowitego, co by spowodowało, że zacznę szukać Chrystusa. Ale tak naprawdę wydarzyło się coś wielkiego: Pan Jezus postawił na mojej drodze wspaniałą kobietę, która zaczęła mi o Nim opowiadać. Puściła mi film "Spotkanie", opowiadający o Jezusie objawiającym się pogubionym w życiu ludziom – takim jak ja. Zrobił na mnie ogromne wrażenie i dotknął mojego serca, które było wypalone, zwęglone, poprzebijane jak "od sztyletu". To Jezus wyrwał mi stare serce i zrobił operację przeszczepu na nowe, które nie jest moją własnością, gdyż jak to powiedział św. Paweł w liście do Galatów "Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.

Przez całe życie nie zauważyłem Boga, a On dawał mi znaki, mówił do mnie, był cały czas we mnie i dopuszczał do tego, co w moich oczach wydawało się okropne i złe. On dopuszczał to, by wyciągnąć z tego dobro i oczyścić moją duszę. Nawet teraz często doznaję cierpienia i czuję się jak "zboże przemłócone", ale przeżywając to z Panem cierpienie staje się słodkie.

Postanowiłem odbyć spowiedź generalną z całego życia, po której czułem  się o tonę lżejszy, choć nie ukrywam, że długo się nad tym zastanawiałem. Myśli, które krążyły w mojej głowie, były takie, by nie iść do spowiedzi, bo ten „w czarnym” zadzwoni na policję.

Z każdym dniem moje życie się zmieniało, zacząłem chodzić do Kościoła codziennie. Wykrzyknąłem: „Jezu zajmij się mną, nie jak ja chcę, lecz jak Ty chcesz”. Zacząłem przyjmować sakramenty, rozstałem się z kobietą, poprzez którą tak niesamowicie zadziałał „Nasz Tatuś Niebieski”. Nie mogłem się pogodzić z tym. Dopiero na jednej ze Mszy zostałem uwolniony i uzdrowiony. Rany się zagoiły. Teraz wiem, że taka była jej rola, była narzędziem w rękach Pana. Kilka tygodni po tym dowiedziałem się, że w mojej parafii będzie można wstąpić do Bractwa Karmelitańskiego. Nie wiedziałem, co to takiego, Znalazłem informację, że Szkaplerz wyraża pragnienie naśladowania Maryi, jej stylu życia i cnót, szczególnie cnoty czystości przeżywanej według własnego stanu. Bardzo to mi się spodobało, gdyż już miałem dość zniewolenia sferą seksualną.

Znalazłem informację i postanowiłem, że chce się zawierzyć Matce Boskiej i przyjąć Szkaplerz Karmelitański. Po kilkunastu miesiącach czuję Jego moc i jak mnie chroni. Czasem, gdy Go zdejmę, czuje się nagi.

Kiedyś nosiłem w kieszeni niebezpieczne narzędzia dla szpanu, dzisiaj noszę w kieszeni i nie rozstaję się z bronią, na którą nie potrzebuję zezwolenia. To jest różaniec, bez którego teraz nie mogę żyć, Pomaga mi i broni od zła. Moja przemiana duchowa nastąpiła ok. 3 lata temu. Zacząłem jeździć na Msze o uzdrowienie i uwolnienie oraz Modlitwy Wstawiennicze. Powoli zaczął mnie Pan Bóg uwalniać od alkoholu, nikotyny, kawy, seksu, masturbacji, filmów porno, tabletek uspokajających, depresji. Doświadczyłem także po raz pierwszy w życiu łaski przebaczenia. Wybaczyłem z serca człowiekowi, który próbował mnie zabić. Wiedziałem, że o własnych siłach tego nie jestem w stanie sam zrobić. Niczego podobnego nie przeżyłem.

Czułem, jak jestem napełniony Bożą Miłością wobec tego człowieka. On już nie jest moim wrogiem lecz moim Bratem w Jezusie Chrystusie. Zrozumiałem, że w każdym biedaku mieszka Chrystus, a w chorym biedaku mieszka po dwakroć.

Zacząłem się dużo modlić, błagać, prosić i o co prosiłem, to dostawałem i dostaje wciąż. Teraz w pełni mogę stwierdzić, że słowa zawarte w Ewangelii Mt 7,7-9 „Proście, a będzie Wam dane, szukajcie a znajdziecie, kołaczcie, a wam otworzą”, są szczerą prawdą. Dlatego jeszcze bardziej uwierzyłem w moc i działanie Chrystusa w moim życiu, teraz świadczę swoja postawą i życiem, że Jezus jest prawda, drogą i życiem.

Dzisiaj w pełni mogę stwierdzić i zaświadczyć, że odnajdując Boga w swoim życiu i przyjmując Go, jestem szczęśliwy. Dzisiaj czuję, że Pan Bóg mnie prowadzi w moich poczynaniach i jestem wolnym człowiekiem. Wiem, czym jest prawdziwe szczęście. Odnalazłem je. To Bóg!

Choć zdarzają się trudne okresy, zwątpienia, silne pokusy, mam już na to wypracowane metody. Diabeł nie śpi i tylko czyha, jak mnie pożreć. On nie chce drobnostki, on chce pozbawić mnie życia wiecznego, na które teraz pracuję :-)

Ale wiem że dla Boga nie ma nic niemożliwego i cały czas mi powtarza, że "Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia” (Flp 4,13).

Pogłębiam swoją relację z Bogiem i pokazuję drogę innym ludziom. Można żyć inaczej. Jestem Bogu wdzięczny za moje życie dawne jak i obecne.

Staram się chodzić często na Mszę, przyjmować sakramenty, spowiadać się co 2 tygodnie. Jeżdżę na Msze o uzdrowienie i uwolnienie, na rekolekcje. Należę do Wspólnoty, w której z grupką ludzi wychodzimy na ewangelizację do bezdomnych. Spędzamy z nimi czas. Od niedawna także chodzę do Zakładu Karnego na ewangelizację dzielić się swoim doświadczeniem. Czytam codziennie i rozważam Słowo Boże na każdy dzień. Odmawiam Różaniec.

Pozdrawiam i błogosławię.