Ziarno umiera

Marcin Jakimowicz

|

GN 26/2016

publikacja 23.06.2016 00:00

Umierała, nie założywszy zgromadzenia, o które upomniał się sam Jezus. Założył je ks. Michał, ale gdy konał, Watykan wciąż twierdził, że objawienia nie są prawdziwe. Matka Paulina usłyszała od Kościoła stanowcze „nie”, a Karol, który marzył o założeniu wspólnoty, umierał sam jak palec.

Faustyna umierała, nie widząc zgromadzenia, o które prosił Jezus. Faustyna umierała, nie widząc zgromadzenia, o które prosił Jezus.
repr. józef wolny /foto gość

Jestem niczym. Nic mi się nie udało – kto to napisał? Kard. Yves Congar. I jak wspomina, było to wyzwalające doświadczenie. Jeden z autorów dokumentów soborowych wyznawał bez owijania w bawełnę: „Piszący poniższe strony ma pełną świadomość, że zwraca się do ludzi, do braci, którzy żyją w cierpieniu i pośród trudności czasem skrajnych, podczas gdy on sam żyje w poczuciu bezpieczeństwa, zaabsorbowany ciekawą pracą, a niekiedy nawet wielbiony jako człowiek sukcesu! Mimo to absolutnie szczerze oddaje on im swoją duszę. Sam przeżył trudne chwile, spotkał się ze sprzeciwem, nieufnością, był nawet na wygnaniu. Przeżył pokusę uwierzenia, że ta noc już nigdy się nie skończy. Jedynym wsparciem była dla niego niezwyciężona nadzieja, jaką modlitwa Psalmów codziennie kładła w jego serce i na jego wargi. W końcu wyszedł on z nocy dzięki miłosierdziu Bożemu i dopiero wtedy, gdy pogodził się z tym, że jest niczym i że nic mu się nie udało”.

Czytałem wielokrotnie te słowa dominikanina i pomyślałem o tych, którzy przeszli próbę jeszcze cięższą, dotkliwszą, boleśniejszą. Zmarli, nie widząc owoców swojej pracy albo słysząc zdecydowane „nie!”. W ich przypadku nie zadziałała metoda „za pięć dwunasta”, w której Bóg interweniuje w ostatnim momencie. Odchodzili z tego świata, widząc swe dzieło „jakby w całkowitym zniszczeniu”.

Sprzeciw

Większość „odgórnych” poleceń, które słyszała, wydawała się niemożliwa do zrealizowania. Sama mistyczka ze Świnic Warckich prorokowała, że nadejdzie moment, w którym kult Bożego Miłosierdzia będzie jakby „w całkowitym zniszczeniu”. Jezus prosił o to, by powstało nowe zgromadzenie, ale konająca Faustyna nie widziała tego dzieła. Umierała, ufając, że dopiero z chwilą śmierci rozpocznie się jej posłannictwo. Pisała o tym w swym „Dzienniczku”. W jednym z listów do ks. Michała Sopoćki pisała: „Trudności i sprzeciwy temu dziełu są tylko doświadczeniem i musimy je przyjmować jako doświadczenie, a nigdy jakoby trudności te były dowodem, że dzieło to nie jest miłe Bogu” (Kraków, 21.02.1938 r.).

– Zdumiewało mnie, że Jezus włożył na ramiona Faustyny ogromne zadanie, ale nie ułatwiał realizacji – opowiada Ewa K. Czaczkowska, autorka biografii świętej. – Pewnego dnia Faustyna miała nieprawdopodobną wizję. Zobaczyła tłum, który obrzucał ją błotem, kamieniami, bił, szturchał, popychał, a jednocześnie czekał na to, aż wstąpi na ołtarz. I ciekawostka: Faustyna widziała swą kanonizację. Jednocześnie w Rzymie i w Krakowie. Nie wiedziała, jak to możliwe. My już wiemy, bo oba miejsca połączyły łącza satelitarne i telebimy.

Oskarżony o herezję

Choć wątpliwości rozsadzały mu głowę, zaufał słowom siostry Faustyny. Prosił, by spisywała swoje wizje. Tak powstał „Dzienniczek”, jedna z najbardziej rozchwytywanych lektur duchowych na świecie. Przyczynił się do namalowania obrazu „Jezu, ufam Tobie”, niestrudzenie głosił tajemnice Bożego miłosierdzia. Był często wyśmiewany, poniżany, a raz, w czasie sympozjum naukowego na KUL, oskarżono go publicznie o herezję. Ks. Michał Sopoćko pamiętał jednak o słowach Faustyny, że „to wszystko musi się stać, aby się wypełniła wola Boża”, a czas triumfu poprzedzi bolesny „okres zniszczenia”. Sama mistyczka pisała, że jest on słupem świetlanym oświecającym innym drogę do Boga, i wielokrotnie podkreślała jego ogromną pokorę.

Założył zgromadzenie sióstr, o które prosił Faustynę sam Jezus. Początki były skromniutkie: „Kiedyśmy klęczały naokoło ołtarza, ks. Michał zapłakał, patrząc na nas sześć małych i nędznych, wybranych na służbę Miłosierdzia” – pisały mniszki.

Gdy usłyszał od Kościoła stanowcze: „nie!”, nie szemrał, nie tupał nogami. Pokornie przyjął zakazy zawarte w notyfikacji Świętej Kongregacji Doktryny Wiary z 6 marca 1959 r., zakazujące rozpowszechniania form kultu Miłosierdzia Bożego. Zmarł 15 lutego 1975 roku w Białymstoku w dniu imienin Faustyny. Gdy umierał, nie miał nikogo, kto przejąłby po nim pałeczkę i stał się kontynuatorem jego misji. Co więcej, nie doczekał się nowej watykańskiej notyfikacji z 1978 r., odwołującej tę z roku 1959.

Będziemy tacy jak On!

„Spojrzenie piwnych oczu głębokie. Można powiedzieć, że odbija się w nich tajemnicza głębia życia psychicznego. W działaniu rozważna, stanowcza i zdecydowana. Zanim da odpowiedź decydującą, rozważy wszystko za i przeciw” – tak najbliżsi opisywali Zofię Paulinę Tajber. Gdy po raz pierwszy przyjechała do Prądnika Białego pod Krakowem, zawołała: „Tutaj popłynie prąd, który będzie wybielał dusze”. Nie myliła się. W roku 1923 taka moc popłynęła z pierwszego domu sióstr Duszy Chrystusowej.

Siostra Tajber miała doświadczenie ogromnej mocy Ducha Świętego. „Gdy Ksiądz Biskup trzymał wzniesione ręce nade mną i modlił się z żarliwością – ujrzałam w duchu kilkanaście wielkich spadających kropel o żółtawym kolorze jakby z wysokości Niebios przez ręce Arcypasterza jedne na prawe i lewe ramię, inne na moją głowę, uderzając mnie jakoby swoim ciężarem” – wspominała swe bierzmowanie 22 lipca 1918 r.

„Chrystus pragnie przez to nieskrępowane życie w duszy upodobniać nas, dzieci Boże, do Siebie jako Pierwowzoru Synostwa Bożego” – pisała, a słowa te były naprawdę rewolucyjne. W 1949 r. założone przez nią stowarzyszenie posiadało 16 placówek w 5 diecezjach oraz 95 współpracownic i zostało kanonicznie zatwierdzone przez kard. Sapiehę jako zgromadzenie zakonne. Gdy w 1959 r. założycielka zgromadzenia przekazała cztery notatniki rozważań poświęconych kultowi Najświętszej Duszy Jezusa prymasowi Wyszyńskiemu, ten po zasięg- nięciu opinii teologów ocenił je negatywnie. Po roku wydano dekret stanowiący, że przedstawionych przez nią kwestii i praktyk religijnych nie można uznać za objawione. W 1961 r. przyszedł kolejny cios: zwolniono ją ze stanowiska przełożonej generalnej. Mocno to przeżyła, choć starała się nie pokazywać tego siostrom: „Dobrze, wola Boża, wola Boża!” – powtarzała.

Opuściła dom macierzysty i przeniosła się na wieś. Do Siedlca. Krótko przed śmiercią odwiedził ją tam kard. Wojtyła. – Proszę o błogosławieństwo na godzinę śmierci – poprosiła go zakonnica. – Takiego błogosławieństwa może udzielić jedynie papież! – zaoponował Wojtyła. – Tak, wiem. Ale ufam, że ekscelencja nim zostanie.

I znów miała rację! Zmarła 28 maja 1963 r., nie doczekawszy się rehabilitacji. Ceremonii pogrzebowej 31 maja przewodniczył bp Wojtyła. W mowie pożegnalnej dziękował jej za posłuszeństwo i przywiązanie do Kościoła. W 1993 r. ruszył jej proces beatyfikacyjny.

Pokrzyżował plany caratu

W kwietniu 1846 r. został oskarżony o udział w spisku przeciwko carowi. Trafił do Cytadeli Warszawskiej. Zachorował na tyfus i cudem uniknął śmierci. 15 sierpnia w święto Wniebowzięcia NMP przeżył nawrócenie i zaczął zdrowieć. Po latach został kapucynem i charyzmatycznym spowiednikiem. Ojciec Honorat Koźmiński zainicjował zgromadzenie sióstr felicjanek, a potem 25 innych wspólnot habitowych i bezhabitowych! I to w czasach, gdy władze carskie hurtowo kasowały klasztory, przewidując, że po 30 latach życie zakonne w Polsce naturalnie wymrze. Działalność o. Honorata pokrzyżowała te plany: liczba osób zakonnych znacznie się powiększyła, a z końcem XIX w. wynosiła około 10 tys.

Oskarżenia byłej penitentki o. Koźmińskiego, Felicji Kozłowskiej z ruchu mariawitów, zaszkodziły opinii ojca Honorata. Pozbawiono go kierownictwa nad zgromadzeniami bezhabitowymi. Przyjął to z pokorą. Bezgranicznie zaufał Maryi. To zresztą dzięki jego inicjatywie ustanowiono święto Matki Bożej Częstochowskiej, obchodzone po raz pierwszy 29 sierpnia 1906 r.

Sam jak palec

Swe życie związał z Saharą. Przebiegał setki kilometrów pustyni, jadał trzy daktyle dziennie. Popijał je mlekiem. Mieszkał w trzcinowych szałasach wśród piachu i kamieni. Marzył, by skupić wokół siebie braci, którzy zamieszkają z nim na pustyni, siedząc w ciszy przed Panem Bogiem, ale narzucił sobie tak surową dyscyplinę, że nikt nie miał odwagi przyłączyć się do niego. „Marzę o czymś bardzo prostym, małym liczebnie, przypominającym pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko zakonne, maleńkie i bardzo proste” – notował Karol de Foucauld. Patrząc po ludzku: nic mu się nie udało. Marzył o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”. Porażka na całej linii? Nic podobnego!

Po jego śmierci tysiące osób zafascynowanych postacią pustelnika poszło w jego ślady. Mali bracia i małe siostry Jezusa adorują Boga na całym świecie, odnajdując Jego blask w codzienności. Jak Karol de Foucauld szeptają: „Ojcze, powierzam się Tobie, uczyń ze mną, co zechcesz. Cokolwiek uczynisz ze mną, dziękuję Ci. Jestem gotów na wszystko, przyjmuję wszystko”.

– To normalne, że chcemy widzieć efekt – opowiada mi s. Zosia, mała siostra Jezusa. – Ale nasza bezużyteczność to przecież przestrzeń ogromnego zaufania Panu Bogu. A On nie zawsze chce nam pokazywać efekty naszej pracy. – Chcecie zajmować ostatnie miejsce? – pytam Zosię. – Ostatnie? Nie da się. Zajął je już Jezus, więc nie mamy najmniejszych szans...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.