Gorączka wtorkowej nocy

Marcin Jakimowicz

Uczyniłem krok wiary. Wypowiedziałem do mikrofonu słowa: „Panie, ogłaszam, że w tym momencie Nikodemowi spada gorączka”.

Gorączka wtorkowej nocy

We wtorek głosiłem słowo w Częstochowie. Od czterech dni Nikodem miał bardzo wysoką gorączkę. Nie udawało się jej zbić. W czasie spotkania zaryzykowałem, uczyniłem krok wiary. Wypowiedziałem do mikrofonu słowa: „Panie, ogłaszam, że w tym momencie Nikodemkowi spada gorączka”. I mówiłem dalej. Po spotkaniu wziąłem do ręki telefon. Przeczytałem SMS-a od żony: „Nikodemowi spadła gorączka do 36,6 stopni”. Dziękuję, Jezu! Piszę te słowa, by oddać Ci chwałę.

„Chrześcijanin coś ma, zanim jeszcze to ma” – powiedział mi Donald Turbitt. To znaczy dziękuje za coś, czego … jeszcze nie widzi.

Wszystkie znajome wspólnoty, które doświadczyły przełomu, zaczęły od głoszenia katechez o Bogu, który uzdrawia. W ciemno. Nie widząc żadnych owoców, efektów, rezultatów. Nie widząc dolegliwości ustępujących na dźwięk imienia Tego, który „głosił Ewangelię o królestwie i leczył wszelkie choroby wśród ludu” (Mt 4, 23). Uzdrowienia przyszły po czasie. Bóg potwierdzał odważnie głoszone słowo o tym, że jest zdolny do wszystkiego. Jezus nie czyni znaków i cudów, by za chwilę dorobić do nich pobożną ideologię. Czyni je po to, by wzrastała chwała Jego Ojca (zob. J 14, 13).

Apostołowie odważnie głosili Dobrą Nowinę, a Bóg potwierdzał ich nauczanie znakami. „Pozostali tam dość długi czas i nauczali odważnie, ufni w Pana, który potwierdzał słowo swej łaski cudami i znakami, dokonywanymi przez ich ręce” (Dz 14, 3). „Odważnie przemawiał przez trzy miesiące rozprawiając i przekonując o królestwie Bożym. Bóg czynił niezwykłe cuda przez ręce Pawła, tak że nawet chusty i przepaski z jego ciała kładziono na chorych, a choroby ustępowały z nich i wychodziły złe duchy” (Dz 19, 8).