Krzyżekowa misja

Agata Puścikowska

|

GN 22/2016

publikacja 26.05.2016 00:00

Do tego trzeba dyscypliny, żeby wstać i jechać. Odwagi, gdy nawet policja nie chroniła. I przede wszystkim wiary. By się za Polskę modlić.

Stanisław Krzyżek od ponad 6 lat każdego dnia wieczorem przywozi przed Pałac Prezydencki krzyż, przy którym grupa ludzi modli się za tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej. Stanisław Krzyżek od ponad 6 lat każdego dnia wieczorem przywozi przed Pałac Prezydencki krzyż, przy którym grupa ludzi modli się za tych, którzy zginęli w katastrofie smoleńskiej.
jakub szymczuk /foto gość

On to wszystko miał, i ma. Skromny, więc przerywa, gdy wprost mu powiedzieć: „Dzielnyś pan jest”. Taka jego rola była, to ją spełnił, i spełnia. Stanisław Krzyżek, 82-letni emeryt z warszawskiej Pragi. Zaznacza, by nazwiska nie pomylić. Bo czasem ktoś myli, więc nieporozumienie wychodzi.

Rok 2010

Gdy wydarzyła się katastrofa smoleńska, pan Stanisław przebywał w szpitalu. Ot, los cukrzyka. Straszny to był szok. Chciało się pojechać do ludzi, modlić wspólnie i płakać. Ale choroba to choroba. I dopiero po jakimś czasie pojechał pan Stanisław pod prezydencki pałac. – Patrzę: ludzi tyle, rozpacz, morze zniczy. Niektórzy się też modlili. Nawet i odmawiali Różaniec... Ale jakoś tak, w rozbieganiu, chyba bez skupienia. Jak się z Bogiem rozmawia, to jednak trzeba wyciszenia, zaangażowania większego – mówi pan Stanisław. – Wróciłem pod pałac tydzień później i znów, i znów w kolejnym tygodniu. Aż w końcu przyszedłem, razem z tysiącami osób, 3 sierpnia, gdy tzw. krzyż harcerski przeniesiony został spod pałacu. Co się tam wtedy działo... I przepychanki, i policja. Żal.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.