12.05.2016 00:00 GN 20/2016
publikacja 12.05.2016 00:00
Dr Helena Pyz opowiada o pracy w ośrodku dla osób dotkniętych trądem.
Tomasz Gołąb /Foto Gość
Agata Puścikowska: Jest Pani teraz na wakacjach czy w Warszawie jest Pani służbowo?
Helena Pyz: Ponieważ moje dzieci mają teraz wakacje i w większości porozjeżdżały się do domów, ja jestem na wakacjach w Polsce. Mam czas na podreperowanie zdrowia, uczestniczę w pielgrzymce z ofiarodawcami naszego ośrodka, organizuję pomoc dla Jeevodaya. I oczywiście odpoczywam. U nas, w Indiach, jest obecnie 50 st. C Ma pani ochotę na herbatę?
Polską czy indyjską?
Polską. Indyjska jest z mlekiem, przyprawami, bardzo słodka. Z ciekawostek: gdy do Polski przyjeżdżają Hindusi, nie traktują naszej herbaty jako herbaty. Jeden z przyjaciół, wracając z Polski do Indii, chciał kupić jako prezent dla żony właśnie taką „polską” herbatę.
Często Pani podopieczni przyjeżdżają do Polski?
W miarę regularnie, choć oczywiście to garstka osób spośród tych, które mieszkają w Jeevodaya. Kilka lat temu udało się nawet troje młodych ludzi sprowadzić na dłużej, na studia. Zaczęli od nauki angielskiego, ale i polskiego. Ciekawe, choć i trudne dla nich doświadczenie, bo polskie szkoły nie są nastawione na obcokrajowców. Wykształcenie średnie w Indiach różni się programem, poziomem i sposobem przekazywania wiedzy w stosunku do polskich liceów. Na starcie nie dawali więc rady językowo, musieli nadrabiać luki w wiedzy, a przede wszystkim uczyć się innej metody przyswajania informacji. W Indiach w znacznie większym stopniu nauka polega na zapamiętywaniu, nawet równań z matematyki i esejów o sławnych ludziach. W wioskach poziom nauczania kuleje. Bywa, że w piątej czy ósmej klasie podstawówki ktoś nadal nie potrafi się podpisać, choć dzieci hinduskie są inteligentne i bardzo kreatywne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.