Basen i baptysterium

Jarosław Dudała

Warszawa ma Basen Narodowy. Poznań ma Baptysterium Narodowe.

Basen i baptysterium

Nie lubię wielkich celebr. Kwiatków, wierszyków itp. Z tego powodu mógłbym zostać biskupem. Bo gdybym musiał uczestniczyć w tylu uroczystościach, co biskupi, pewnie zaliczyłbym w ten sposób w doczesności większość mojej kary czyśćcowej.

Czasem jednak zdarzają się uroczystości, w których wewnętrzna radość dominuje nad zewnętrzną pompą. Tak czułem się podczas sobotniej Mszy na stadionie w Poznaniu z okazji 1050-lecia chrztu Polski. W jej atmosferze łatwiej było mi dziękować Bogu za dar chrztu, dar wiary. Na co dzień trudno mi przeżywać tę wdzięczność, bo rzeczywistość wiary i Kościoła są dla mnie łatwo dostępne - oczywiste jak powietrze, którym się oddycha i w którym można rozwinąć skrzydła.

Ważne było to, co stwierdził w kazaniu kard. Pietro Parolin (jego słowa odczytał po polsku bp Artur Miziński). Jego myśl sprowadzała się - jeśli dobrze zrozumiałem - do apelu, by żyć życiem wiary, czcić Boga i pomagać bliźniemu, a nie wić sobie tu na ziemi wygodnego gniazdka, które prędzej czy później i tak musi się rozpaść.

Wzruszający był moment chrztu dwóch dorosłych kobiet. Tu po nim nad stadionem zagrzmiało - trochę jak po chrzcie Jezusa w Jordanie, gdy - jak mówi Biblia - jedni słyszeli głos z nieba, a inni mówili, że zagrzmiało. Niebo jakby dostosowało się do treści poznańskiej uroczystości. Spadł deszcz - woda z nieba. W umiarkowanej ilości - wystarczającej do chrztu, ale nie potopu.

Można by więc powiedzieć, że jak stadion w Warszawie w pamiętny wieczór meczu z Anglią zyskał sobie prześmiewcze miano „basenu narodowego”, tak poznański INEA Stadion w zeszłą sobotę radośnie zamienił się w „baptysterium narodowe”.

Basen i baptysterium   Roman Koszowski /Foto Gość