Kultura Stuhra

Franciszek Kucharczak

Że to chamstwo? Nie, to za prosta odpowiedź.

Kultura Stuhra

Maciej Stuhr bardzo rozbawił publiczność podczas gali wręczenia Polskich Orłów, gdy się „przejęzyczał”, mówiąc o najlepszej „aktorce drugiego sortu” albo o kimś, kto się „wałęsa”. Niech będzie, może to i śmieszne. Ale sala reagowała nie mniejszym entuzjazmem także na wzmianki o „artystach wyklę… eee, przeklętych” albo o filmie, który stoi na „oponie… opoce”. To już jest zastanawiające, bo tu mowa o sprawach ważnych i poważnych, które skończyły się lub mogły się skończyć tragicznie. Ale dobrze, uznajmy, że zgromadzeni celebryci nie mieli czasu na rozważania o stosowności takich żartów i zaśmiali się z rozpędu. Jednak gdy padły słowa „Państwo mają tu… polew”, rozbawienie sali trudno czymkolwiek usprawiedliwić. Rzecz jasna tym trudniej usprawiedliwić samego Stuhra. No, chyba że się pisze na portalu Tomasza Lisa NaTemat.pl. „Warto dodać, że nie on pierwszy zażartował sobie z władzy. Podczas Telekamer szpilki wbijali jej kabareciarze Robert Górski i Ewa Błachnio” – napisali tam.

A to ciekawe, z jakiej władzy kpił Stuhr, gdy rzucał aluzje do żołnierzy wyklętych? I komu, gdzie wbijał te swoje „szpilki”? Wielu z tych zamęczonych patriotów nawet grobów nie ma, więc byłoby trudno. Łatwiej wbić szpilkę w oponę, ale to też wątpliwy żart. A z jakiej władzy aktor żartował, gdy bawił zebranych aluzjami do katastrofy smoleńskiej, jednej z największych tragedii w historii Polski?

O co tu chodzi? Co się dzieje? Przecież nawet prymitywy rozumieją, że gdy mowa o ludzkim dramacie, zwłaszcza świeżym (przecież to dopiero parę lat), to trzeba jakoś delikatnie. Że to chamstwo, to za prosta odpowiedź. Maciej Stuhr to nie jest człowiek toporny, który nie umie rozeznać, czy coś jest stosowne, czy nie. Śmiem twierdzić, że on, podobnie jak wielu obecnych na sali, nasiąkło wbijaną przez lata do głów atmosferą drwiny „ze Smoleńska”. Taka się z tego zrobiła „oczywistość”, że jeśli ktoś mówi o tym na poważnie, no to musi być - ha, ha, ha! - przedstawicielem „sekty smoleńskiej”. Takim świrem, który uparł się uważać inaczej, niż kazała uważać ówczesna władza, która już w dniu katastrofy znała jej przyczyny.

Lata takiej koncesjonowanej propagandy, emitowanej w najbardziej oficjalnym obiegu, musiały wywołać takie skutki. Nic dziwnego, że niektóre „Polskie Orły” oduczyły się wysoko latać.