Polityka to nie teatr

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 08/2016

publikacja 18.02.2016 00:15

Politycy, jak dawni gladiatorzy, toczą na naszych oczach pojedynki o sławę, uwodząc zgrabnie formułowanymi zdaniami i atrakcyjnymi obietnicami.

Polityka to nie teatr

Polityka nie ma dobrych notowań wśród polskiego społeczeństwa. Obiegowe opinie kojarzą ją ze światem ludzi interesownych, żądnych władzy i niezasługujących na zaufanie. W większości sondaży polityk przegrywa rywalizację o prestiż z lekarzem, nauczycielem, inżynierem, profesorem, a nawet rolnikiem i robotnikiem. Nic dziwnego, bo w większości polskich mediów politycy pełnią rolę swoistych „gwiazd”, trochę aktorów, trochę konferansjerów, których zadaniem jest nieustanna reklama własnej osoby i własnej partii politycznej. Jak dawni gladiatorzy toczą na naszych oczach pojedynki o sławę, uwodząc zgrabnie formułowanymi zdaniami i atrakcyjnymi obietnicami. Ostatnie lata wprowadziły do medialnego teatru także pogardę i wykluczanie, o których wybitny amerykański socjolog Peter L. Berger pisał, że są „najbardziej wyniszczającymi środkami karania, jakimi rozporządza społeczność ludzka”.

Pod pozorami politycznej rozrywki ukrywano przez lata blokowanie wpływu na Politykę przez duże „P” znacznej części naszej wspólnoty. Wybory w 2015 roku sporo zmieniły, ale pragnienie powrotu do „politycznego teatru” wciąż jest ogromne. A przecież polityka to trudny i poważny obowiązek wolnych obywateli suwerennego, demokratycznego państwa. Przypomnijmy dokument Konferencji Episkopatu Polski pt. „W trosce o człowieka i dobro wspólne” z marca 2012 roku, w którym polityka jest „roztropną troską o dobro wspólne” i tak powinna być realizowana, nawet jeśli to „dobro wspólne” rozumiane jest na różne sposoby. Polityka w suwerennym państwie nie jest ani cyrkiem, ani tandetnym teatrem, na którego scenie kiepscy aktorzy pozorują dyskusję, zmieniając ją w jarmarczną pyskówkę. Kieruję te słowa do wszystkich polityków, niezależnie bowiem od tego, kto „zaczął”, ktoś musi wziąć na siebie odpowiedzialność za zakończenie tego destrukcyjnego przedstawienia.

W politycznej praktyce „troska o dobro wspólne” realizuje się jako „dążenie do udziału we władzy lub do wywierania wpływu na podział władzy, czy to między państwami, czy między grupami w obrębie jednego państwa” (G. Sartori). Zdobycie władzy jest więc naturalnym celem partii politycznych, bez których ani demokracja, ani kontrolowanie rządzących, ani skuteczne realizowanie praw i wolności obywatelskich nie są możliwe. Mam nadzieję, że 25 lat to wystarczająco długi okres, by teatralne grupy w rodzaju Polska Partia Przyjaciół Piwa wreszcie przestały „bawić, tumanić i przestraszać” Polaków. Mam też nadzieję, że 2015 rok stanie się początkiem politycznej i obywatelskiej edukacji, czymś w rodzaju zdanej matury, a może nawet „licencjatu”, który „publiczkę” zmieni w świadomych swoich praw obywateli, a medialnych gwiazdorów pozbawi niezasłużonego prestiżu. Ustawa „500 plus” to wskaźnik, swoisty papierek lakmusowy politycznej wiarygodności nie tylko rządu, opozycji i medialnych gwiazd, lecz także wyborców, którzy zauważą – lub nie – jej przełomowy dla polskiej polityki charakter.

Istota tego przełomu ma dwa wymiary. Po pierwsze, po latach uwodzenia „publiczki” opowiastkami o państwie, które „nie wtrąca się do życia obywateli, nie zagląda im pod kołdrę, jest tylko nocnym stróżem” i ogranicza swoją rolę do zapewnienia ciepłej wody w kranie i budowania autostrad (zamiast robienia polityki?!) mamy wreszcie rząd i większość sejmową, która przyjmuje na siebie odpowiedzialność za rozwiązywanie realnych, społecznych problemów Polaków. I nie chodzi tu tylko o „dotrzymywanie obietnic”, lecz o troskę o „dobro wspólne”. Bo czymże innym jest troska o dzietność i kondycję materialną polskich rodzin, jeśli nie troską o dobro wspólnoty?

Drugi przełom to zlekceważenie przez rządzących typowego, pogardliwego argumentu, który pojawia się zawsze, gdy dyskutuje się o rozwiązaniach zmierzających do poprawy sytuacji materialnej moich rodaków. Tym razem do grona liberałów i wolnorynkowców, którzy wiedzą, że „Polak wszystko przepije”, dołączył prof. R. Bugaj, który od lat gra w mediach rolę gwiazdy (polityka?) wrażliwej społecznie. W rozmowie z red. J. Gądkiem dla portalu Onet o Ustawie o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci powiedział: „500 zł może pójść na wódkę. Nie możemy na to zamykać oczu. Wśród rodzin wielodzietnych jest trochę rodzin patologicznych”. Na uwagę dziennikarza, że gotówka dawana jest do ręki rodzicom w Niemczech, na Węgrzech czy we Francji, odpowiada; „Dla mnie Ameryka nie jest wielkim wzorem, ale to są… dobre argumenty”.

Identyczne argumenty padały, gdy negocjowaliśmy warunki akcesji Polski do UE. Wtedy to w zgodnej opinii liberałów, z prof. L. Balcerowiczem na czele, polscy rolnicy mieli „przepić” płatności bezpośrednie, a więc nie warto było o nie walczyć. Dopłaty wywalczyliśmy, a po 12 latach wiemy na pewno – rolnicy przeznaczyli je na kształcenie dzieci i modernizację swoich gospodarstw, a polską wieś uczynili atrakcyjnym miejscem zamieszkania. Zabawne, że „prospołeczny” prof. R. Bugaj w przeddzień uchwalenia przez Sejm ustawy 500+ zrezygnował także z prac w Narodowej Radzie Rozwoju i w liście do Prezydenta A. Dudy wyjaśnił, że w zakresie polityki społecznej ciągle nie doczekał się konkretnego programu oraz że niepokoi go „zawłaszczanie państwa przez aparat rządzącej partii”. Polityka nie jest tylko teatrem, nawet jeśli czasami potrzebuje mediów do prezentacji wiarygodnych (!) poglądów i realnych (!) decyzji politycznych.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.